niedziela, 28 grudnia 2025

Krzysztof Środa, Rzeczy zdarzające się w podróży

Ocalanie od zapomnienia

Niewielkich rozmiarów książeczka przyciągnęła mój wzrok w bibliotece na półce nowości. Tytuł zwrócił moją uwagę, bo sama trochę poróżuję i różne rzeczy mi się przydarzają. Zresztą tych dwanaście krótkich esejów to w zasadzie lektura na jeden spokojny wieczór (a dokładniej wigilijny wieczór i świąteczny poranek u mnie). Pozycja utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie ma przypadków.

Sylwetka Autora

Krzysztof Środa to urodzony w 1959 roku polski tłumacz, pisarz i historyk filozofii. Ten zbiorek to ósma pozycja autora, po wyróżnionej w 2007 roku Nagrodą Literacką Gdynia książce Projekt handlu kabardyńskimi końmi (Świat Książki, 2006), nominowanej do tej nagrody w 2013 roku książce Podróże do Armenii i innych krajów z uwzględnieniem najbardziej interesujących obserwacji przyrodniczych (Czarne, 2012) i finalistki Nagrody Nike z 2017 roku Las nie uprzedza (Czarne, 2017). Dwa z esejów w recenzowanym tomiku ukazały się wcześniej, a część książki to zapiski i notatki Autora z podróży – między innymi do Armenii, do której wybieram się na krótko w przyszłym roku. To moje pierwsze zetknięcie z prozą Środy, choć zapewne nie ostatnie.

Porządek zdarzeń dogania porządek pisania

Dla mnie tematem przewodnim w tej książce jest próba ocalenia od zapomnienia – zarówno przypadkowo spotkanych na drodze ludzi, jak i zdarzeń, ulotnych wrażeń i chwil. Środa stara się zapisywać jak najwięcej odczuć z podróży, miejsc, które go zastanowiły, swoich zaskoczeń i przemyśleń. W ten sposób utrwala na kartach swojej prozy Tanasa Spassé z Ochrydy, robotnika Edka, który remontował mu dom na Mazurach, swoich sąsiadów z niedalekiej wsi - małżeństwo Andrzeja i Celiny z sarenką Marusią, poznanym w pociągu oficerze Specnazu Albercie, który stracił wzrok na wojnie w Czeczenii, miejscowość Ston w Chorwacji, koziułkę warzywną, owada, którego obserwował podczas picia kawy „w barze przy autostradzie do Zagrzebia” (s. 75), zabobonną staruszkę autostopowiczkę w Rumunii, anonimowe przepłacanie za kawę w polskim Starbucksie, a wreszcie – Archiwum Ringelbluma, czyli projekt Oneg Szabat, który dokumentował życie w warszawskim getcie i okrucieństwa popełniane przez Niemców. 2/3 archiwum przetrwało wojenną zawieruchę i jest obecnie przechowywane w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w Warszawie. Środa zwraca uwagę na niemożność zapoznania się ze wszystkimi dokumentami z Archiwum ze względu na ich ilość, ale również na początkowo męczącą powtarzalność. Autor z czasem zaczyna rozumieć, że „każdy szczegół był ważny” (s. 111), bo mógł pomóc ustalić czyjeś wojenne losy, sposób, w jaki zginął ktoś bliski. Ten tekst odstaje ze swoim ciężarem gatunkowym od reszty tomu i jest zdecydowanie najlepszy.

Fragmentaryczność prozy

Mam trochę takie wrażenie, że ta książka powstała trochę na siłę, z czego zresztą Autor tłumaczy się we wstępie. Tu był jeden opublikowany tekst (pierwszy w tomiku „Bang Bang”), tam drugi (zamykający książkę esej „Archiwum”), po drodze jakieś zanotowane fragmenty, które nawet teraz z „Ctrl+C, Ctrl+V” robią dalej fragmentaryczne wrażenie. Niemniej jednak nie żałuję, że sięgnęłam po tę pozycję – stanowi dla mnie kierunek przed wyprawą do Armenii, oraz przyniosła mi dużo ważnej wiedzy dotyczącej projektu Oneg Szabat, o którym pojęcie miałam mierne. Pozostawiła mnie również z refleksją, że warto swoje spostrzeżenia i obserwacje ocalać od zapomnienia, ale potem również do nich wracać i samemu dać się zaskoczyć własnym obiorem danej sytuacji, czy spostrzeżeniem, zapisaną chwilą.

Moja ocena: 6/10


Krzysztof Środa, Rzeczy zdarzające się w podróży
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025
Liczba stron: 128
ISBN: 978-83-8396-165-1

*******************************************************************************

Saving from Oblivion

This small book caught my eye on the new releases shelf in the library. The title caught my attention because I travel a bit myself, and things happen to me. Besides, these twelve short essays are basically a reading for one quiet evening (or, more precisely, Christmas Eve and Christmas morning in my case). This book confirmed my belief that there are no coincidences.

Author's Profile

Krzysztof Środa is a Polish translator, writer, and historian of philosophy, born in 1959. This collection is the author's eighth publication, following the 2007 Gdynia Literary Award-winning book Project of the Kabardian Horse Trade (Świat Książki, 2006), the 2013 award-nominated book Travels to Armenia and Other Countries with the Most Interesting Natural Observations (Czarne, 2012), and the 2017 Nike Award finalist The Forest Doesn't Preempt (Czarne, 2017). Two of the essays in the reviewed volume have been published previously, and part of the book consists of the author's notes from his travels – including one to Armenia, which I'm planning a short trip to next year. This is my first encounter with Środa's prose, though it likely won't be my last.

The Order of Events Catches Up with the Order of Writing

For me, the central theme of this book is the attempt to save from oblivion – both people encountered along the way, as well as events, fleeting impressions, and moments. Środa tries to record as many of his travel experiences as possible, places that struck him, his surprises, and reflections. In this way, he captures in his prose Tanas Spassé from Ohrid, Edek, a worker who renovated his house in Masuria, his neighbors from a nearby village—the married couple Andrzej and Celina with their fawn Marusia, Albert, a Spetsnaz officer he met on a train who lost his sight in the Chechen war, the town of Ston in Croatia, a marsh crane fly, an insect he observed while drinking coffee "in a bar on the highway to Zagreb" (p. 75), a superstitious old woman hitchhiking in Romania, anonymous overcharging for coffee at a Polish Starbucks, and finally—the Ringelblum Archive, a project of Oneg Shabbat that documented life in the Warsaw Ghetto and the atrocities committed there by the Germans. Two-thirds of the archive survived the war and is currently stored at the POLIN Museum of the History of Polish Jews in Warsaw. Środa notes the impossibility of familiarizing oneself with all the documents in the Archive due to their sheer number, but also to their initially tiresome repetitiveness. Over time, the author begins to understand that "every detail was important" (p. 111), as it could help determine someone's wartime fate, the manner of a loved one's death. This text stands out in terms of its weight from the rest of the volume and is by far the best.

Fragmented Prose

I have the impression that this book was somewhat forced, a fact the author explains in the introduction. Here, there was one published text (the first in the volume "Bang Bang"), there another (the concluding essay "Archive"), and along the way, some annotated fragments that, even now with "Ctrl+C, Ctrl+V," still leave a fragmented impression. Nevertheless, I don't regret picking up this book – it provides me with a guide before my trip to Armenia, and it provided me with a wealth of important knowledge about the Oneg Shabbat project, which I had little understanding of. It also left me reflecting on the importance of saving one's observations from oblivion, but also of revisiting them later and allowing oneself to be surprised by one's own perception of a given situation, or observation, or recorded moment. 

My rating: 6/10.


Author: Krzysztof Środa
Title: Things Happening on the Way (title not translated to English as of Dec’25)
Publishing House: Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025
Number of pages: 128
ISBN: 978-83-8396-165-1

Karl Ove Knausgård, Wilki z lasu wieczności (Ulvene fra evighetens skog)

Wszyscy jesteśmy dziećmi śmierci

Po przeczytaniu Gwiazdy porannej wiedziałam, że muszę sięgnąć po ciąg dalszy. Bohaterowie, do których się przywiązałam, i ich niedokończone, porzucone losy wciąż do mnie wracały. Dlatego w grudniu sięgnęłam po Wilki z lasu wieczności, co okazało się dość karkołomnym pomysłem. Nawet zakładając normalne tempo czytania, a więc około 50 stron dziennie, to lektura na niemal trzy tygodnie, a grudzień jest dla mnie wyjątkowo trudnym miesiącem, wypełnionym pracą i dodatkowymi aktywnościami. Dopiero przerwa świąteczna pozwoliła mi spokojnie doczytać opasły tom, z pewną stratą dla fabuły.

Nowi bohaterowie

Ku mojemu zaskoczeniu, Wilki z lasu wieczności przynoszą kolejną plejadę bohaterów – na wstępie pojawia się Helge, młody chłopiec, który w 1977 roku widział w jeziorze światła reflektorów samochodowych, ale nie wezwał pomocy, bo był przekonany, że nikt mu nie uwierzy. Mężczyzna, który wtedy zginął, Syvert Løyning, był ojcem 10-letniego Syverta Juniora i kilkuletniego Joara. Jego starszy syn trafia na korespondencję ojca w języku rosyjskim i tak dowiaduje się, że miał on ognisty romans w Rosji, a kochanka ojca, Asja, prawdopodobnie urodziła mu dziecko. Syvert po odbyciu służby w wojsku jest bezrobotny, a w związku z chorobą nowotworową matki podejmuje pracę w jednym miejscu, które ją w tym czasie oferuje – w zakładzie pogrzebowym. Drugą kluczową postacią jest Alewtina Kotowa, Ala, wykładowca akademicki i mama dwudziestokilkuletniego Sewastiana. Kobieta wraz z synem udaje się do ojca na północ, by zorganizować mu osiemdziesiąte urodziny. Tom zawiera też filozoficzny esej przyjaciółki Alewtiny, Wasylisy Baranowej, zatytułowany Wilki z lasu Wieczności. Ponownie Syverta i Alewtinę spotykamy wiele lat później podczas ich pierwszego spotkania w Moskwie. Syvert był świadkiem brutalnego napadu na sklep jubilerski i udzielał ofiarom pomocy, jego krótki pobyt w kraju siostry jest więc wyjątkowo burzliwy.

Sens życia

Tematy łączące z pierwszym tomem są dwa – pojawienie się gwiazdy na niebie i tematyka śmierci i sensu życia. Tak jak w pierwszym tomie Egil analizował śmierć z perspektywy Apokalipsy św. Jana, tak tutaj zarówno Walentina w swoim eseju, jak i Alewtina po kierunku studiów patrzą na życie i śmierć z perspektywy biochemii, rosyjskiego mistycyzmu i eksperymentów naukowych. Sporo miejsca poświęca Knausgård na filozofię Nikołaja Fiodorowicza Fiodorowa, rosyjskiego filozofa, prekursora filozofii transhumanizmu. Fiodorow głosił, że w przyszłości śmierć można będzie zatrzymać, a poprzednie pokolenia wskrzesić, a przeludnienia Ziemi uniknąć, zasiedlając inne planety. To przywróci sprawiedliwość dziejową (starsze pokolenie daje młodszemu życie nie dostając nic w zamian), a reprodukcja nie będzie już więcej potrzebna. Norweski pisarz przytacza też prace Siergieja Briuchonienki, który eksperymentował na psach, usuwając im organy i badając je poza organizmami zwierząt, jak również utrzymywał przy życiu odciętą psią głowę przez kilka godzin. Stworzył jeden z pierwszych modeli płucoserca. Tekst Walentiny odpowiada trudnością esejowi Egila.

Fragment większej całości?

Książka jest tak poprowadzona, że nie da się nie sięgnąć po kolejny, trzeci i ostatni tom. Czy bohaterowie obu części będą jakoś połączeni? Zobaczymy. Wilki z lasu wieczności czytało się nieco gorzej od Gwiazdy Porannej – tam było więcej bohaterów, więc poznawaliśmy więcej osób. Tutaj jest ich główna dwójka – Sylvert i Alewtina, a do tego postaci poboczne, jak Walentina czy Oksanka, przyjaciółka Aluszy. Gwiazda przychodzi trochę później i nie jest tak niepokojąca jak w pierwszym tomie trylogii, więc druga część ma trochę inny wydźwięk. Tak jak w pierwszym tomie, dużą rolę pełni muzyka (Van Halen, AC/DC, Master of Puppets, Balls to the Wall, Dire Straits Telegraph Road, Sham 69, The Clash, The Police, The Specials, Status Quo, Slade, Mud, Gary Glitter, Rory Gallagher, Thin Lizzy, Queen, Rainbow, ale też Mozart i Beethoven), czytelnik może się w tle zanurzyć w utwory, których słuchają bohaterowie, i cenię Knausgårda za pewną pedantyczność w tym względzie. Zasiadam zatem do ostatniego tomu.

Moja ocena: 7/10.


Karl Ove Knausgård, Wilki z lasu wieczności
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024
Tłumaczenie: Iwona Zimnicka
Liczba stron: 928
ISBN: 978-83-08-08417-5

********************************************************************************

We Are All Children of Death

After reading The Morning Star, I knew I had to read the sequel. The characters I had grown attached to and their unfinished, abandoned fates kept coming back to me. So in December, I picked up The Wolves of Eternity, which turned out to be quite a risky idea. Even assuming a normal reading pace of about 50 pages a day, that would take almost three weeks, and December is an exceptionally difficult month for me, filled with work and extracurricular activities. Only the Christmas break allowed me to finish the hefty volume, albeit to some extent to the detriment of the plot.

New Characters

To my surprise, The Wolves of Eternity introduces another galaxy of characters – at the outset we have Helge, a young boy who saw car headlights in a lake in 1977 but didn't call for help because he was convinced no one would believe him. The man who died that day, Syvert Løyning, was the father of 10-year-old Syvert Junior and his younger brother Joar. His older son stumbles upon his father's correspondence in Russian and learns that he had a fiery affair in Russia, and that his father's mistress, Asya, has likely given birth to his child. Syvert, unemployed after serving in the army, takes a job at the only place that offers it at the time – a funeral home. The second key character is Alevtina Kotova, an academic and mother of twenty-something Sevastian. She and her son travel north to her father to organize his eightieth birthday party. The volume also includes a philosophical essay by Alevtina's friend, Vasilisa Baranova, titled "The Wolves of Eternity." We meet Syvert and Alevtina again many years later, during their first meeting in Moscow. Syvert witnessed a brutal robbery of a jewelry store and provided aid to the victims, making his short stay in his sister's country exceptionally turbulent.

The Meaning of Life

Two themes connect this volume with the first: the appearance of a star in the sky and the theme of death and the meaning of life. Just as in the first volume, Egil analyzed death from the perspective of the Apocalypse of St. John, here both Valentina in her essay and Alevtina's studies, view life and death from the perspective of biochemistry, Russian mysticism, and scientific experiments. Knausgård devotes considerable attention to the philosophy of Nikolai Fyodorovich Fyodorov, a Russian philosopher and pioneer of the philosophy of transhumanism. Fyodorov proclaimed that in the future, death could be stopped, previous generations resurrected, and Earth's overpopulation avoided by colonizing other planets. This would restore historical justice (the older generation gives life to the younger without receiving anything in return), and reproduction would no longer be necessary. The Norwegian writer also cites the work of Sergei Bryukhonenko, who experimented on dogs, removing their organs and studying them outside the animal's bodies, and also kept a severed dog's head alive for several hours. He created one of the first models of a heart-lung machine. Valentina's text parallels Egil's essay in its difficulty.

A Piece of a Bigger Work of Art?

The book is structured in such a way that it's impossible not to reach for the next, third, and final volume. Will the characters in both parts be connected in any way? We'll see. The Wolves of Eternity was a slightly less readable book than The Morning Star – there were more characters, so we got to know more people. Here, there are the main two – Sylvert and Alewtina, plus side characters like Valentina and Oksanka, Alusha's friend. The star arrives a bit later and isn't as unsettling as in the first volume of the trilogy, so the second part has a slightly different tone. As in the first volume, music plays a significant role (Van Halen, AC/DC, Master of Puppets, Balls to the Wall, Dire Straits Telegraph Road, Sham 69, The Clash, The Police, The Specials, Status Quo, Slade, Mud, Gary Glitter, Rory Gallagher, Thin Lizzy, Queen, Rainbow, but also Mozart and Beethoven). The reader can immerse themselves in the music the characters listen to, and I appreciate Knausgård's meticulousness in this regard. So, I'm off to the final volume. 

My rating: 7/10.


Author: Karl Ove Knausgård
Title: The Wolves of Eternity
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024
Translation: Iwona Zimnicka
Number of pages: 928
ISBN: 978-83-08-08417-5

wtorek, 23 grudnia 2025

Laura Martínez Belli, Zraniony stół (La mesa herida)

Color i dolor, barwa i ból

Sięgałam po książkę hiszpańskojęzycznej autorki Laury Martinez Belli z dużą ciekawością. Piękna okładka i fragment obrazu meksykańskiej malarki Fridy Kahlo jasno sugerował, o czym będzie ta pozycja. Jednak opis na okładce mówił również o drugiej, szpiegowskiej stronie powieści.

Nie potrzeba nóg, by latać

Laura Martinez Belli to pochodząca z Meksyku pisarka, wykładowca akademicki, historyk sztuki. W Polsce ukazał się jedynie Zraniony stół, powieść zatytułowana po zaginionym w 1955 roku w Warszawie ogromnym obrazie Fridy Kahlo, który został wysłany do ZSRR kilka lat wcześniej w ramach wymiany kulturowej i jawnych fascynacji malarki komunizmem. Niedoceniony i przez wiele lat ukrywany w piwnicach, podczas wystawy w 1955 roku budził w widzach niepokój. Wreszcie – zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Belli rozwikłuje zagadkę w tej fabularnej historii, i choć jej wyjaśnienia nie przybliżają nas do prawdy, to z pewnością pokazują meksykańską artystkę jako istotę z krwi i kości, kobietę targaną namiętnościami, ale też umęczoną i cierpiącą. Kahlo najpierw w wieku 7 lat zachorowała na polio, które zdeformowało jej jedną nogę, a potem w 1925 roku uległa poważnemu wypadkowi komunikacyjnemu, który pogruchotał jej kości, na stałe uszkodził kręgosłup oraz macicę i miednicę. Malarka podczas swojego małzeństwa z malarzem murali Diego Riveirą trzykrotnie zachodziła w ciążę, a potem roniła. Jej pragnienie posiadania dziecka i traumatyczne przeżycia znajdują odbicie w jej twórczości.

Życie w szarym ZSRR

Lustrzanym odbiciem Fridy jest utalentowana malarka Olga, która po II wojnie światowej pracuje jako sekretarka w WOKS-ie, Wszechzwiązkowy Towarzystwie Łączności Kulturalnej z Zagranicą. Kobieta jest sumienna i dokładna, co pozwala jej pomału piąć się po stopniach kariery. Belli w wiarygodny sposób pokazuje życie w komunistycznej Rosji – współdzielenie malutkiego mieszkanka z samotną wdową, Walentyną, życie na podsłuchu i w wiecznym zagrożeniu, wymuszanie zeznań i podpisywanie fałszywych dokumentów, działanie Służb Bezpieczeństwa. Ale Autorka pokazuje również uniwersalny język sztuki i jej umiejętność poruszana najczulszych strun w odbiorcy.

Color i dolor

To właśnie malarstwo, niepodporządkowane żadnym ideom, wolne, wyzwolone, mówiące językiem duszy, jest trzecim bohaterem tej książki, zapewne najważniejszym. Belli rozkłada zaginiony obraz Kahlo na części pierwsze, tłumacząc przedstawione na nim elementy (chociaż niestety w książce nie ma jego reprodukcji, być może ze względu na brak dobrych materiałów zdjęciowych). Tego mi trochę zabrakło – obrazów Kahlo, których cała seria przesuwa się przez książkowe strony. Niemniej jednak fascynująca twórczość malarki jest pokazana z pasją i znawstwem. Jest pewna ironia w tym, że Kahlo, za swojego życia znana jako „pani Riveira”, po śmierci prześcignęła swojego męża po wielekroć, jeśli chodzi o uznanie i miejsce w panteonie najwybitniejszych twórców.

Wciągająca i ludzka biografia Fridy Kahlo

Zraniony stół czyta się szybko i z dużą ciekawością. Przeplatające się wątki i miejsca sprawiają, że książka ma należyty suspens, a zachowanie chronologicznej perspektywy ułatwia podążanie za akcją bez zbędnego wysiłku. Chociaż nie jest to powieść wybitna, to jednak przybliża postać artystki ze starannością, czyniąc z niej jednocześnie kobietę z krwi i kości, ściągając ją z martwego piedestału. W tym starciu Olga trochę blednie i schodzi na drugi plan, ale jej sylwetkę dopełniają trudne czasy i system, w którym żyje. Powieść zachowuje więc delikatny balans, długo trzyma w napięciu i stanowi znakomitą rozrywkę, jak i nienachalny, ludzki wstęp do twórczości Fridy Kahlo. Polecam.

Moja ocena: 7/10.



Laura Martínez Belli, Zraniony stół
Grupa Wydawnictwo Kobiece, Warszawa 2025
Tłumaczenie: Katarzyna Mojkowska
Liczba stron: 464
ISBN: 978-83-8371-897-2

********************************************************************************

Color and Dolor, Colour and Pain

I reached for this book by Spanish-speaking author Laura Martinez Belli with great curiosity. The beautiful cover and a fragment of a painting by Mexican painter Frida Kahlo clearly suggested its subject. However, the cover description also hinted at the novel's other, spy-themed side.

You Don't Need Legs to Fly

Laura Martinez Belli is a Mexican-born writer, academic, and art historian. Only The Wounded Table, a novel titled after a large painting by Frida Kahlo that disappeared in Warsaw in 1955, had been published in Poland. The painting had been sent to the USSR several years earlier as part of a cultural exchange and the painter's overt fascination with communism. Unappreciated and hidden in basements for many years, it evoked unease among viewers during an exhibition in 1955. Finally, it disappeared under mysterious circumstances. Belli unravels the mystery in this fictional story, and although her explanations don't bring us any closer to the truth, they certainly reveal the Mexican artist as a real person, a woman torn by passion, but also tormented and suffering. At the age of seven, Kahlo contracted polio, which deformed one of her legs, and then in 1925, she suffered a serious traffic accident that shattered her bones and permanently damaged her spine, uterus, and pelvis. During her marriage to muralist Diego Riveira, the painter became pregnant three times, each suffering a miscarriage. Her desire for a child and her traumatic experiences are reflected in her work.

Life in the Gray USSR

Frida's mirror image is the talented painter Olga, who, after World War II, worked as a secretary at WOKS, the All-Union Society for Cultural Liaison with Foreign Countries. The woman is conscientious and meticulous, which allows her to slowly climb the career ladder. Belli credibly portrays life in communist Russia – sharing a tiny apartment with a lonely widow, Valentina, a life under surveillance and constant threat, forced confessions and signing false documents, and the activities of the Security Service. But the author also demonstrates the universal language of art and its ability to strike the most sensitive chords in the viewer.

Color and Dolor

It is art, unsubordinated to any ideals, free, liberated, speaking the language of the soul, that is the third, and arguably most important, protagonist of this book. Belli dissects Kahlo’s lost painting, explaining the elements depicted in it (although, unfortunately, the book does not include a reproduction, perhaps due to a lack of good photographic materials). That's what I was missing – Kahlo’s paintings, a whole series of which flows across the pages. Nevertheless, the painter's fascinating work is presented with passion and expertise. There's a certain irony in the fact that Kahlo, known during her lifetime as "Mrs. Riveira," surpassed her husband many times over in terms of recognition and place in the pantheon of outstanding authors after her death.

A gripping and human biography of Frida Kahlo

The Wounded Table is a quick and engaging read. Interwoven plots and locations give the book a solid sense of suspense, and maintaining a chronological perspective makes it easy to follow the action without unnecessary effort. Although it's not a masterpiece, it carefully explores the artist, simultaneously making her a flesh-and-blood woman, while lifting her from her lifeless pedestal. In this encounter, Olga fades somewhat and falls into the background, but her character is complemented by the difficult times and the system in which she lives. The novel thus maintains a delicate balance, keeps suspense for a long time, and is excellent entertainment as well as a non-judgmental, human introduction to Frida Kahlo’s work. I recommend it.

My rating: 7/10

 

Author: Laura Martínez Belli
Title: The Wounded Table
Publishing House: Grupa Wydawnictwo Kobiece, Warsaw 2025
Translation: Katarzyna Mojkowska
Pages: 464
ISBN: 978-83-8371-897-2

czwartek, 4 grudnia 2025

Oman + Zjednoczone Emiraty Arabskie (30.10-12.11.2025)

Oman – kraj pachnący kadzidłem

Ponieważ w tym roku nie wyszła nam wyprawa na Sri Lankę, udało nam się dogadać z liniami lotniczymi Air Arabia i przesunąć nasze loty (ze stratą części kosztów) na Oman. Dwa dni wolnego, a więc dwa dni mniej z urlopu, okazały się pokusą nie do odparcia, a zwiedzanie Omanu połączyliśmy z krótkim pobytem w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. W Omanie spędziliśmy 9 dni, w ZEA zaledwie 3. Kraje te są zasadniczo różne i mi do gustu zdecydowanie bardziej przypadł ten pierwszy. Mimo wizyty w teoretycznie najlepszym czasie (listopad-luty) sam początek listopada okazał się dla mnie nieco zbyt gorący (wewnątrz lądu około 35-36 stopni, nad morzem znośniej). Oman do top trójki moich zwiedzonych krajów nawet się nie zbliżył (Japonia, Jordania, Peru), ale ma swój klimat, ludzie są naprawdę przyjaźni i nienachalni, jedzenie smaczne i tanie (obyło się bez rewolucji żołądkowych i innych), a przyroda – zwłaszcza góry i wadi – absolutnie zachwycające. Jest jakaś autentyczność w tym kraju, chociaż przecież w zasadzie wybudował się – niemal w całości – przez ostatnie 50 lat za sprawą Sułtana Kaboosa, rządzącego mądrze w latach 1970-2020. Władca, inwestując zyski z wydobycia ropy naftowej, wybudował sieć znakomitych dróg, szkoły, uniwersytety, meczety, szpitale, muzea – wszystko. Kraj nadal buduje się na naszych oczach – remontuje, odnawia, rozbudowuje, inwestuje w infrastrukturę turystyczną.

Nasza podróż

30.10 (czwartek) - loty liniami Air Arabia na linii Kraków - Shardża, nocleg w słabym hotelu niedaleko lotniska, by następnego dnia spokojnie kontynuować podróż. Najtaniej można dolecieć do Omanu liniami Pegasus z Berlina, nasze loty były stosunkowo drogie i wymuszone sytuacją ze Sri Lanką.

31.10 (piątek) - lot liniami Air Arabia na linii Shardża - Maskat, wynajem auta 2WD w wypożyczalni Budget za 600PLN, wyjazd do Nizwy, zwiedzanie fortu i starego miasta w Nizwie.

Fort w Nizwie powstał w XVII wieku na polecenie sułtana ibn Saifa al Yaruba,a jego budowa zabrała 12 lat. Wyróżnia go wysoka, 40-metrowa, okrągła wieża o bardzo dużej średnicy, na którą można się wspinać z wewnętrznego dziedzińca po trzech zestawach schodów. Z każdej strony będzie widok na inną część miasta.

Nizwa słynie również z targowiska kóz, które odbywa się w każdy czwartek bardzo wcześnie rano (widowisko zaczyna się koło 6 rano). Nam nie udało się dotrzeć na czas, ale chyba warto o to zadbać, by zobaczyć tętniące życiem wydarzenie. Targowisko odbywa się w starych murach miejskich i wędrowanie po Starej Nizwie (wewnątrz murów miejskich) wieczorem ma swój wielki urok. Można zobaczyć tradycyjne, rozpadające się budynki wybudowane z gliny i słomy, powędrować wąskimi uliczkami i oczywiście - zajść na rozmaite souki ukryte w murach miejskich. Jest targowisko poświęcone przyprawom, słodkościom, rybom, mięsu, ale też antykom.

1.11 (sobota) - jedziemy na groby! Czyli na stanowisko archeologiczne w Bat, wpisane na listę UNESCO, choć oprócz tabliczki na miejscu nic nie podkreśla wagi tego miejsca. Google z Nizwy prowadzi 20-kilometrowym kawałkiem drogi szutrowej, podczas gdy zostając na głównej trasie można dojechać na miejsce asfaltem (znacznie szybciej i bardziej komfortowo. Nas błędny wybór trasy kosztował godzinę, której nam potem zabrakło). Groby w Bat i niedalekim Al-Alam powstały pomiędzy 3000 a 2000 p.n.e. i reprezentują  zwyczaje kultur Hafit, Umm i Nar. Grobowce znane są pod nazwą beehives - ule, ponieważ taki właśnie mają kształt. Zbudowane koncentrycznie z układanych na sobie z wielką sztuką dopasowanych kamieni, mogły pomieścić zwłoki do 200 zmarłych (chociaż nie składanych do grobów w tym samym czasie, groby były użytkowane przez wiele lat). W Bat, które widzieliśmy, tych grobów jest mnóstwo - ciągną się na wzgórzach, chociaż z części niewiele zostało.

Dalej z Bat do Misfatu na podwójny (a jak się potem okazało nawet potrójny) trek. Nocleg w tej pięknej wioseczce u bardzo sympatycznego gospodarza. Wzięliśmy luksusowo nocleg z kolacją i śniadaniem i to był strzał w dziesiątkę, bo Misfat nie ma bogatej oferty gastronomicznej. Wioseczka, malowniczo położona u podnóża jednego ze szczytów z ruinami twierdzy (można się tam wspiąć na malowniczy zachód słońca) oferuje naprawdę sporo wspaniałych szlaków pieszych - od łatwego i krótkiego zejścia do starego domu (Old House), który oferuje malowniczy trek w dół strumienia pośród upraw palmy daktylowej i innych roślin, po znacznie dłuższe szlaki w górę pobliskiego kanionu. Warto tu się chyba zatrzymać na dłużej.

2.11 (niedziela) - trek Jebal Shams tzw. Balcony Walk - ok. 4h w dwie strony, przy czym na początku idzie się trochę w dół, a wracając trzeba się wspinać. Naszym 2WD nie udało się dojechać do wejścia na trasę, bo droga była w remoncie, ale na miescu czekał już zapobiegliwy miejscowy ze swoim 4X4, by za stargowaną z 30 do 20 OMR (200PLN) opłatą zawieźć nas do wejścia na szlak i tam na nas uprzejmie i cierpliwe poczekać. Jebal Shams, zwany omańskim Wielkim Kanionem, oferuje zapierające dech w piersiach widoki, a sama nazwa oznacza Górę słońca. Szczyt wznosi się na wysokość 3075m. Trasę niestety się powtarza, ponieważ po dojściu na koniec treku trzeba zawrócić i iść tą samą drogą, oferującą niemniej jednak spektakularne (i w większości niezabezpieczone) widoki na kanion Wadi Ghul




















Następnie Bahla Fort z XII wieku, wpisany na listę UNESCO w 1987 roku, starannie odrestaurowany i zachwycający skomplikowanym planem murów otaczających główną twierdzę i miasto. Fort jest dziełem plemienia Bani Nebhan i mimo dość drogiego wstępu - 5 OMR (50 PLN) zdecydowanie warto go zobaczyć i spokojnie się po nim pokręcić. 

Rzut beretem (może 10 minut drogi) znajduje się  zamek Jabreen, ze wstępem w tej samej cenie co Bahla. Zamek powstał w 1675 roku na polecenie Imama Bil-araba ibn Sułtana, i był swego czasu ważnym punktem naukowym na mapie, centrum nauk o astrologii, medycynie i islamskim prawie. Bogate zdobienia wnętrza, między innymi bogato zdobione w motywy florystyczne malowane drewniane sufity, ukryty elegancki wewnętrzny dziedziniec, bogata kolekcja naczyń kuchennych, ukryty system obrony przed najeźdźcami (np. do spuszczania wrzącego syropu daktylowego atakującym na głowę) sprawia, że zamek Jabrin różni się zdecydowanie od innych budowli i twierdzy w kraju. Zdecydowanie warto go zobaczyć. Przy zamku oczywiście bezpłatny parking. Znów nocujemy w Nizwie (choć w innym miejscu). 

3.11 (poniedziałek) - zaczynamy dzień od zwiedzenia rewelacyjnego muzeum Oman Across Ages. Bardzo fotogeniczny budynek ze znakomitą, wyważoną wystawą dotyczącą historii i prehistorii Omanu. Zeszło nam lekko 3h. Projekt australijskiej pracowni architektonicznej COX zainspirowany jest ostrymi szczytami pobliskich gór Al Hajar i do nich nawiązuje kształtem, a koszt budowy przekroczył 500 milionów USD. Jest to jedno z najlepszych muzeów, jakie kiedykolwiek widziałam, choć razi trochę czołobitna część poświęcona inicjatorowi inicjatywy, sułtanowi Kabusowi. Wstęp 5 OMR (50 PLN). 


Dalej trasa do noclegu na pustyni Wahiba Sands. Wzięliśmy opcję wyważoną - niedrogi nocleg, kolacje za 5 OMR (50PLN) oraz dune bashing za 25 OMR (250PLN). Niestety ostatnia atrakcją okazała się śmieciowa - ot pojeździć trochę autem po wydmach w okolicach obozu. Nie pokazało nam to oblicza tej rozległej pustyni, a jeszcze zajechaliśmy do namiotu Beduinów na poczęstunek kawą i daktylami, oczywiście z nadzieją że coś kupimy. Meh. Gwiazd w zasadzie nie było za bardzo widać, bo miasto było za blisko. Sam nocleg z kolacją byłby ok. Do doświadczenia z pustyni Wadi Ram w Jordanii nijak się to nie umywa. Dla mnie trochę pułapka na turystów, niewarta swojej ceny.

4.11 (wtorek) – zamknięty – jak się okazało na miejscu - fort w Sur, a potem zwiedzanie - jak się potem okazało zamkniętego - stanowiska archeologicznego z mauzoleum Bibi Maryam i starego miasta portowego Qalhat, również na liście UNESCO. Chociaż z miasta faktycznie niewiele pozostało, a wykopaliska są zamknięte dla turystów, to jednak warto zobaczyć to piękne miejsce. Dawniej był to ważny port, który odwiedził np. Marco Polo w XIII wieku i Ibn Batutta w XIVw. Napotkani niedaleko na plaży rybacy powiedzieli nam, że wciąż można zobaczyć malutkie wykluwające się żółwie zielone na plaży Turtle Beach w Ras Al Hadd. Więc zawróciliśmy i pojechaliśmy na północno-wschodni cypel Omanu. Obsługa w hotelu uprzejmie wytłumaczyła nam, jak dojść do plaży. 















5.11 (środa)
- pobudka 4:30, marsz na plażę i poszukiwanie igły w stogu siana. Głowny okres lęgowy żółwi zielonych przypada na wrzesień, ale na początku listopada nadal, przy odrobinie szczęścia, można zobaczyć małe gady zasuwające do Morza Arabskiego. I o dziwo udało się! Widzieliśmy kilka spóźnialskich maluchów maszerujących dzielnie w stronę morza, a także ślady dużych żółwi. Wielka radość. 

Potem, powtarzając po raz kolejny fragment trasy z poprzedniego dnia, ruszyliśmy do Wadi Ash Shab, gdzie około 40-minutowa wędrówka kanionem zaprowadziła nas do źródła, w którym można popływać. Wybrałam się w górę strumienia i moja cierpliwość została wynagrodzona. Na końcu jest jaskinia, do której wpływa się wąską szczeliną, a w niej jaskinia i wodospad. Mega! 

Potem udało nam się jeszcze zobaczyć Bimmah Sinkhole, cenotę, i ruszyliśmy w stronę Muskatu na nocleg. Parking i wstęp do cenoty darmowe. Są toalety i miejsce do przebrania. 

6.11 (czwartek) - poranek zaczęliśmy od kąpieli na niewielkiej piaszczystej plaży Qantab, niedaleko Maskatu. Malutka plażyczka zapewniła nam trochę prywatności, chociaż i tak nie czułam się na tyle komfortowo, by pod bacznym okiem miejscowych mężczyzn pływać w dwuczęściowym stroju kąpielowym.

Potem odwiedziliśmy Muzeum Narodowe w Omanie, które wraz z Oman Across Ages daje dobre pojęcie o historii i kulturze kraju, który zwiedziliśmy (przy muzeum darmowy parking, wstęp do placówki klasyczne 5 OMR - 50PLN). Dalej spacerkiem pod pałac Sułtana Al-Alam, dostępny tylko z zewnątrz, a potem do twierdzy Al-Mirani, gdzie wstęp kosztował zawrotne 7 OMR (70 PLN, totalnie nie warto!). Stamtąd na Souk - parkingi w centrum miasta są płatne, ale udało nam się bezpłatnie zaparkować auto przy Fish souk, targu rybnym przy porcie. Krótki spacer i zakup pamiątek oraz podziwianie bogactwa towarów na souku. Dalej na nocleg do hotelu nad morzem. 

7.11 (piątek) - po leniwym poranku nad basenem dalsze zwiedzanie. Ruszyliśmy do Nakhal zwiedzić szereg atrakcji - zaczęliśmy od Meczetu Sułtana Al Qaboosa, ale zapomnieliśmy, że jest piątek. Akurat o 13 kończyło się główne nabożeństwo dnia, więc udało nam się częściowo zobaczyć Meczet. Potem bardzo fotogeniczny i wart odwiedzenia fort Nakhal, że wstępem za 3 OMR (30PLN), z ciekawymi wyjściami na baszty widokowe. Twierdza powstała w 1834 roku, oferuje piękne widoki na okolicę, a pobliskie falaje - systemy irygacyjne - zasilają całą okolicę. Fenomen falajy doskonale wyjaśia poświęcona im wystawa w Muzeum Narodowym w Omanie i Muzeum Oman Across Ages, gdzie można takim systemem w ramach wyzwania zarządzać. Dalej na koniec miasta, gdzie bije gorące źródło Ain Al Thawarah, i można się przespacerować brzegiem ciepłego strumienia (znowu Fish spa!). 








Stamtąd pojechaliśmy do zamkniętego fortu al-Rusnak, wyrobić sobie o nim jakieś wyobrażenie. Wiele twierdz przechodzi kompleksowe remonty (np. Biswah i Nakhal są już po), teraz prace konserwatorskie trwają w monumentalnej twierdzy Al-rusnak (fort Rustaq). 

8.11 (sobota) - z rana wyprawa do Maskatu, by zobaczyć Wielki Meczet Sułtana Al Qaboosa. Było warto. Meczet wpuszcza gości tylko w godzinach 8-11, w piątki jest zamknięty, więc musieliśmy pojechać specjalnie, żeby go zobaczyć. Budowla powstawała w latach 1992-2001 na polecenie hojnego władcy we współczesnym stylu i jest największym meczetem w kraju, mogącym pomieścić 20 tysięcy wiernych. Wybudowany z piaskowca sprowadzonego specjalnie z Indii, meczet zachwyca zarówno piękna i bogatą snycerką, tradycyjnie zdobionymi kaflami, ale również największym na świecie ręcznie plecionym dywanem, który sześciuset specjalistów tkało przez cztery lata. Do prac zaproszono artystów z różnych rejonów, pracujących w różnych stylach, i te mieniące się kolory i wzory harmonijnie się ze sobą łączą. Wstęp jest za damo, tak jak pobliski parking, należy pamiętać o skromnym ubiorze zasłaniającym kolana i ramiona oraz głowę (dla kobiet).










Na 13:30 mieliśmy zarezerwowaną wycieczkę na wyspy Dalmanyat, by pływać z żółwiami zielonymi. Popołudniowy rejs okazał się strzałem w dziesiątkę. Nie było tak upiornie gorąco, plus zachód słońca na łodzi w cenie! Rejs rezerwowałam na stronie Shouf i w promocji kosztował 25 OMR (250PLN) od osoby. W cenie było dopłyniecie do wysp, dwa przystanki na nurkowanie, drobne przekąski (kanapki, chipsy, owoce) i napoje. Wróciliśmy po około 5 godzinach. Przyjemne zakończenie naszego pobytu w Omanie. 

DROGI

Drogi w Omanie są albo bardzo dobre, tak jak kilkupasmowe autostrady czy gładkie drogi miejskie, albo całkowicie niedostępne dla aut z napędem na dwa koła (2WD). Na autostradach obowiązuje ograniczenie do 120km/h i trzeba go przestrzegać ze względu na często rozmieszczone radary. N lokalnych trasach spowalniaczami są bardzo wysokie i nieprzyjazne hopki (progi zwalniające), zawsze poprzedzone odpowiednim znakiem, a czasami i kratką na drodze. Na trasach krajowych ograniczenie to 100km/h, a w miastach od 40-80km/h, choć zdarzyła się i krajówka z ograniczeniem do 100km/h w centrum miasta. Rental ma wbudowany czujnik, który zaczyna pipczeć przy przekroczeniu 120km/h i będzie tak pipczał dopóki się nie zwolni. Wszystkie drogi są bezpłatne, no chyba że trasa was pokona i trzeba brać taksówkę. Nas pokonał Jebel Shams (trasa we fragmencie w remoncie - listopad 2025) i taksa kosztowała 20 riali (200pln), oraz dojazd na pustynię (dodatkowe 10 riali czyli 100PLN). Poza tym nasze tanie autko 2WD sprawiło się bardzo dobrze i dowiozło. Wszędzie gdzie chcieliśmy, ale też nie kręciliśmy się szczególnie po górach i kanionach. Co ciekawe, auta pracujące mają czerwone tablice rejestracyjne, a zwykle żółte. Zwrot rentala na lotnisku w Maskacie - trasa oznaczona jak po sznurku. Nam sprawdziła się wypożyczalnia Budget, a wynajem 2WD na 9 dni kosztował około 600PLN.

JEDZENIE

W Omanie na każdym kroku można znaleźć Coffee Shopy, szybkie jadłodajnie z fast foodami, kanapkami i napojami. Kanapki zaczynają się już od 2.50 PLN (0.25 OMR) i są znakomitą opcją przy długiej podróży. Lokalsi często podjeżdżają pod coffie shopa, trąbią, obsługa podchodzi do auta, przyjmuje zamówienie i po chwili je przynosi. Wszędzie była możliwa płatność kartą. Bardzo popularne - i pikantne - jest hinduskie i pakistańskie jedzenie. Najdroższy posiłek wyniósł nas 39PLN w mocno turystycznym miejscu. Najczęściej płaciliśmy za dwa dania i dwa napoje około 25PLN.

RELIGIA

W Omanie religią dominującą jest islam - 86% społeczeństwa to muzułmanie ibadyci. Chrześcijan jest niewiele ponad 5%, podobnie jak buddystów. Dla Europejczyków przekłada się to na konieczność właściwego ubierania się - ramiona i kolana powinny być zasłonięte. Zbyt rozebrany strój będzie przyciągał nieprzychylne lub nachalne spojrzenia. Muzułmańskie kobiety kapią się całkowicie ubrane, choć mokry materiał i tak mocno podkreśla ich kształty, a pływa się skrajnie niewygodnie (ja pływałam w długich wiskozowych spodniach i cienkiej bluzie UV). Meczety mają osobne wejścia dla kobiet i mężczyzn, część przeznaczona dla kobiet jest znacznie mniejsza, ponieważ panie mogą się modlić w domu, nie mają obowiązku chodzenia na modlitwę co piątek. 

ZEA - kraj pachnący pieniądzem

9.11 (niedziela) - lot do Shardży w ZEA, wynajem auta (znów wypożyczalnia Budget, Kia Picanto za 260PLN, mamy wykupione ubezpieczenie zewnętrzne). Ruszamy do Abu Zabi, mamy wykupiony wstęp do Abu Zabi Louvre (65 AED/65 PLN). Na miejscu bezpłatny parking, nawet ocieniony. Samo muzeum... Architektura wspaniała, projekt Jeana Nouvela, rozpoczęcie prac 2009, otwarcie placówki 2017. W tle wielkie pieniądze - francuski Luwr dostał 400 milionów USD za użyczenie nazwy do 2047 roku oraz 190 milionów USD za wypożyczenie części swojej kolekcji oraz szereg innych, nie mniejszych kwot, podwajających niemal tę sumę. Jeśli chodzi o zbiory - w porównaniu do europejskich muzeów jest ich niewiele, artefakty są zestawiane na przestrzeni różnych kultur i religii, pokazując zbieżności między nimi. Wystawa czasowa o Mamelukach. Z terenów muzeum widać postępującą budowę Muzeum Guggenheim, ponieważ wyspa Saadiyat ma się stać kulturalnym centrum omanatu Abu Zabi. Dzieje się! 






Dalej krótka wizyta na Targu Daktyli, gdzie mogliśmy pokosztować różnych gatunków tych słodkości, popić karaku i zakupić niewielką ilość daktyli. Oczywiście nie jesteśmy tak atrakcyjnymi klientami co nadciągający właśnie autokar Rosjan, więc szybko się ulatniamy.














Potem wizyta w hotelu Emirates Palace Mandarin Oriental. Do pałacu można normalnie wjechać na parking, nawet bieda-opcją Kia Picanto :) Do zobaczenia jest imponujące hotelowe lobby. Sam nocleg w hotelu kosztuje około 7kPLN za noc, więc może kiedy indziej:) 


Dalej ostatni przystanek na naszej trasie - Wielki Meczet Sułtana Zajida. Znów na miejscu dostępny bezpłatny parking, a bezpłatne bilety załatwia się w aplikacji na miejscu. Dojście do Meczetu karkołomne - zjeżdża się do galerii handlowej i wędruje ruchomymi chodnikami z dobre 10 minut. My byliśmy na miejscu chwilę przed 20, meczet zamyka swoje podwoje dla zwiedzających o 21, więc chyba było trochę mniej zwiedzających, plus budynek był pięknie oświetlony. 

Prace zaczęto w 1997 roku, a Meczet otwarto w 2007. Przepych to mało powiedziane - na miejscu piękne chiaroscuro, płaskorzeźby, snycerka i prace w kamieniu. A jednak nie opuszczało mnie wrażenie, że to miejsce nie jest tak autentyczne jak meczet w Omanie, faktycznie zrobione na pokaz i z przepychem, choć wnętrza niekoniecznie z gustem. 

Nocleg w centrum Abu Zabi, uzbecka kolacja. 

10.11 (poniedziałek) - z samego rana ruszamy do Dubaju, trochę z niepokoju o auto zostawione na placu budowy, a trochę dlatego, że plany na ten dzień bogate. Z samego rana zwiedzamy The View, punkt widokowy na ogromną sztuczna wyspę Palm Jumeirah, nieprawdopodobną inwestycje, która zwiększyła długość linii brzegowej ZEA o 520 kilometrów i dała miejsce zamieszkania 70 tysiącom ludzi. Projekt powstał w zaledwie kilka lat - od 2001 do 2006 roku. Zledwie rok później na wyspę wprowadzili się pierwsi mieszkańcy. Miejsce obfituje w niesamowitą architekturę, powstają dwie inwestycje pracowni Zahy Hadid OMNIYAT (Orle, The Alba), stoi ogromny hotel the Atlantis - pojechaliśmy to wszystko zobaczyć. Na końcu Palm Jumeirah są darmowe miejsca postojowe wzdłuż drogi. Punk widokowy The View znakomicie nakreśla historię projektu i jego technologiczne skomplikowanie.

Potem parking w the Dubai Mall (4 godziny za darmo), ogarnięcie galerii, wyjście na fontanny (pokazy o 13 i 13:30, a potem o 18). Podjechaliśmy kolejką do Muzeum Przyszłości (znów niesamowity budynek pracowni Killa Design). Powrót do Galerii, jedziemy do Muzeum Zjednoczenia (poszczególne Emiraty zjednoczyły się w 1971 roku). Mało gości, obsługa średnio miła, znów znakomita architektura. 



Na koniec dnia tak przeze mnie oczekiwane Międzynarodowe Targi Książki w Sharjah Expo. Ogromne miejsce, jedna hala poświęcona literaturze angielskojęzycznej, ale brak nowości książkowych i chaos wydawniczy. Wyszłam rozczarowana po zaledwie półtorej godziny. 

Nocleg w tragicznym hotelu w Sharjah, z karaluchami. 



11.11 (wtorek) - plażing smażing na plaży Sharjah. Ponieważ palące słońce i absolutny brak cienia nie dają odsapnąć, przenosimy się do Muzeum Islamu, które pokazuje się znakomite. Budynek muzeum mieści się w dawnej zabudowie targowej (souk) i pokazuje zarówno 1400 lat sztuki islamskiej, ale również wszystkie podstawy wiary, święte miejsca (wraz z małymi kopiami Mekki i Medyny), a w centralnej wieży na kopule wymalowane jest niebo z konstelacjami znaków zodiaku.

Krótki spacer prowadzi do Muzeum Sztuki Arabskiej, ciekawe, nieduże, szybkie do zwiedzenia. Wstęp jest bezpłatny, ale jeśli ktoś nie jest wielkim fanem sztuki, muzeum można sobie spokojnie odpuścić. 

Nocleg i przygotowania do powrotu, ostatnie zakupy i kolacja. 

12.11 (środa) - powrót. 

ZEA to kraj, który wpadł (albo wpadnie) na wszystkie możliwe sposoby wydobywania pieniędzy z turysty (w możliwie przyjemny sposób). Wizyta na najwyższym budynku świata? Proszę bardzo. Spacer po fasadzie na wysokości 47 piętra? jest! Najdłuższa tyrolka na świcie? Rzut beretem od Dubaju! Noclegi - w każdym standardzie i cenie. W moich oczach Dubaj jest nastawiony na kasę, na turystów, na wielkie biznesy. Sharjah to w dużej mierze tania sypialnia dla Dubaju, w rzeszami imigrantów mieszkających w ciasnych klitkach, co rano stojących w gigantycznych korkach do emiratu obok. Abu Zabi zaś kreuje się na centrum kultury i sztuki. Petrodolary finansują najnieprawdopodobniejsze wizje architektoniczne, najbardziej niesamowite pomysły i projekty. To kraj do wydawania kasy, choć mi zabrakło w nim tej omańskiej autentyczności, gościnności i spokoju. Ale co kto lubi!


niedziela, 30 listopada 2025

Katherine May, Zimowanie (Wintering)

Książka terapeutyczna

Pięknie wydana książka Katherine May Zimowanie zwróciła moją uwagę podczas kolejnej już edycji akcji charytatywnej Kup Pan Książkę na rzecz Wrocławskiego Hospicjum dla Dzieci, która trwa właśnie w Kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu przy ulicy Kazimierza Wielkiego (29.11-1.12.2025). Spokojna, chłodna okładka ze złotymi elementami, oraz podtytuł Moc odpoczynku i wyciszenia, kiedy wszystko idzie nie tak sprawiły, że z ciekawością sięgnęłam po tę pozycję. Spodziewałam się trochę przemądrzałego poradnika, a dostałam wyważone rozważania, dzięki którym można się na chwilę zatrzymać i odpocząć.

Osobisty dziennik jako forma terapii

Urodzona w 1977 roku w Wielkiej Brytanii May jest dziennikarką, pisarką i autorką podcastów. W Polsce dostępne są jeszcze dwa tytuły jej autorstwa - Przesilenie. Droga do siebie, kiedy przytłacza cię świat i Oczarowanie. Jak odzyskać zauroczenie światem. Wszystkie książki są rodzajem nieregularnie prowadzonego dziennika (tu bardziej w formie miesięcznika, od nazw miesięcy zatytułowane są poszczególne rozdziały), co daje może nieco większy dystans do opisywanych wydarzeń i doświadczeń. Zimowanie staje się metaforą cyklicznie pojawiających się gorszych miesięcy w naszym życiu, czasu, kiedy rzeczywistość zaczyna nas przytłaczać i osaczać i robi się ciężko. May pokazuje więc trudne momenty w naszym życiu jako element, który pojawia się i wraca, jest nieunikniony, i naturalny jak naprzemiennie przychodzące pory roku. May normalizuje pewne tematy, pokazując, że nie każdy musi być zawsze 100% produktywny, gotowy do działania, walczący. Że można pozwolić sobie na przestrzeń do smutku, do zwolnienia obrotów, do wyluzowania. Chociaż w naszej polskiej rzeczywistości zrezygnowanie z pracy i schowanie w bezpiecznej przestrzeni domu raczej jest trudne do wykonania, to jednak zadbanie o balans, czas na odpoczynek, o swoje zdrowie wydaje się do wykrojenia.

Książka niosąca wyciszenie

Mi ta książka przyniosła dużo ukojenia. Rok 2025 nie był dla mnie łatwy, poczułam, że ilość problemów i ich skala trochę mnie przerastają. Że zamiast chcieć stawiać im czoła, wolałabym się schować w miejsce, w którym nikt mnie nie znajdzie, a cała burza przejdzie bokiem. May pokazuje, że to jest ok, że jestem jak wszyscy inni, którzy też mierzą się z galopadą gorączkowych myśli w bezsenne noce, problemów, które urastają do rozmiaru potworów tak długo, jak długo pozostajemy w pozycji leżącej. Kiedy tylko wstaniemy, okazuje się, że wszystko jest do ogarnięcia.

Osobiste rozważania

Pamiętnik May ma jeszcze inną wartość dla mnie – pokazuje odzwierciedlenie spowolnienia procesów w naturze, wyciszenie, zimowe zamarcie procesów. Autorka pisze o życiu pszczół w ulu (zresztą dowiedziałam się z książki nadzwyczaj ciekawych faktów o tych pracowitych owadach), o jesiennym zrzucaniu liści przez drzewa (proces zwany abscysją), o wielu tradycjach w różnych krajach związanych ze zmianą pór roku i natężenia światła, o pewnym cyklu, rytmie rocznym, rytuałach, które nadają naszemu życiu pewne stałe, powtarzające się elementy, dające nam poczucie bezpieczeństwa. May tak pisze o obchodach święta św. Łucji w Szwecji, że przez chwilę sprawdzałam ceny biletów do Sztokholmu na ten właśnie weekend. Opisy sauny i związanej z nią kultury w Finlandii zaowocowały biletami do Turku w środku zimy. Biel i chłód, gryzące ukłucia zimna w opisach Autorki mają magnetyczną, wyciszającą moc.

Literatura wytchnieniowa

Zimowanie pozostawiło mnie z uczuciem głębokiej wdzięczności i wyciszenia. Dla mnie książka nie była nudna ani chaotyczna, co powtarza się w wielu recenzjach jako zarzut. Autorka pisze coś w rodzaju pamiętnika z trudnego dla siebie okresu, w którym myśli wirują i powtarzają się, a ona sama opowiada o swoich zmaganiach, trudach, ale też fascynacjach. Brak fabuły sprawił, że nie miałam potrzeby gnać z lekturą dalej, pośpieszać akcji, wypatrywać kolejnych wydarzeń. Mogłam usiąść na spokojnie i nieśpiesznie zanurzyć się w przyjemności czytania i zastawiania się nad sobą. Taka chwila wytchnienia była mi naprawdę potrzebna. Książka natomiast powędruje dalej do następnych potrzebujących – myślę, że naprawdę szerokiej liczbie osób może przynieść trochę ukojenia.

Moja ocena: 8/10.


Katherine May, Zimowanie Moc odpoczynku i wyciszenia, kiedy wszystko idzie nie tak
Tłumaczenie: Anna Dorota Kamińska
Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2023
Liczba stron: 302
ISBN: 97883-240-7756-4

**********************************************************************************

A Therapeutic Book

Katherine May's beautifully published book, Wintering, caught my eye during the latest edition of the "Buy a Book" charity fair for the Wrocław Children's Hospice, currently underway at the New Horizons Cinema in Wrocław on Kazimierza Wielkiego Street (November 29–December 1, 2025). The calm, cool cover with gold accents and the subtitle, The Power of Rest and Retreat in Difficult Times, made me eager to pick up this book. I was expecting a somewhat preachy self-help book, but instead received balanced reflections that help you pause and relax.

A Personal Journal as a Form of Therapy

Born in 1977 in the UK, May is a journalist, writer, and podcaster. Two of her other titles are available in Poland: The Electricity of Every Living Thing: A Woman's Walk in the Wild to Find Her Way Home and Enchantment: Reawakening Wonder in an Exhausted Age. All the books are a kind of irregularly kept journal (here, more in the form of a monthly journal, with individual chapters named after the months), which perhaps provides a bit more perspective on the events and experiences described. Winter becomes a metaphor for the cyclical, difficult months in our lives, a time when reality begins to overwhelm and envelop us, and things get difficult. May thus presents difficult moments in our lives as an element that appears and returns, inevitable and natural, like the alternating seasons. The eriter normalizes certain topics, showing that not everyone has to be 100% productive, ready for action, and fighting all the time. That you can allow yourself space to be sad, to slow down, to relax. Although in our Polish reality, quitting work and retreating to the safety of home is rather difficult, carving out time for balance, time for rest, and for your health seems manageable.

A Book that Brings Peace

This book brought me much solace. The year 2025 wasn't easy for me; I felt the number of problems and their scale were overwhelming. Instead of wanting to face them, I'd rather hide somewhere where no one would find me and the entire storm would pass by. May shows me that it's okay, that I'm like everyone else who also faces a gallop of frantic thoughts on sleepless nights, problems that grow into monsters as long as we remain in bed. As soon as we get up, it turns out everything is manageable.

Personal Reflections

May's diary has another value for me – it reflects the slowing down of processes in nature, the stillness, the winter stillness of processes. The author writes about the lives of bees in the hive (in fact, I learned some incredibly interesting facts about these industrious insects from the book), about the autumn shedding of leaves by trees (a process called abscission), about the many traditions in various countries related to the changing seasons and light intensity, about a certain cycle, annual rhythm, and rituals that give our lives certain constant, recurring elements that bring s sense of security. May writes so much about the celebration of St. Lucia in Sweden that I briefly checked ticket prices to Stockholm for that weekend. Descriptions of the sauna and its associated culture in Finland led to tickets to Turku in the middle of winter. The whiteness and the chill, the biting pinches of cold in the author's descriptions, have a magnetic, calming power.

Respite Literature

Wintering left me with a feeling of deep gratitude and peace. For me, the book wasn't boring or chaotic, a recurring complaint in many reviews. The author writes a kind of diary from a difficult period, in which thoughts swirl and repeat themselves, and she recounts her struggles, hardships, and also fascinations. The lack of a plot meant I didn't need to run through the book, rush the action, or anticipate the next events. I could sit back and slowly immerse myself in the pleasure of reading and reflecting on it. I really needed this moment of respite. The book, however, will go on to others in need – I think it can bring a little solace to a truly wide range of people.

My rating: 8/10.


Author: Katherine May
Title: Wintering: The Power of Rest and Retreat in Difficult Times
Translated by: Anna Dorota Kamińska
Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2023
Number of pages: 302
ISBN: 97883-240-7756-4