Oman – kraj pachnący kadzidłem
Ponieważ w tym roku nie wyszła nam wyprawa na Sri Lankę,
udało nam się dogadać z liniami lotniczymi Air Arabia i przesunąć nasze loty
(ze stratą części kosztów) na Oman. Dwa dni wolnego, a więc dwa dni mniej z
urlopu, okazały się pokusą nie do odparcia, a zwiedzanie Omanu połączyliśmy z
krótkim pobytem w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. W Omanie spędziliśmy 9
dni, w ZEA zaledwie 3. Kraje te są zasadniczo różne i mi do gustu zdecydowanie
bardziej przypadł ten pierwszy. Mimo wizyty w teoretycznie najlepszym czasie
(listopad-luty) sam początek listopada okazał się dla mnie nieco zbyt gorący
(wewnątrz lądu około 35-36 stopni, nad morzem znośniej). Oman do top trójki
moich zwiedzonych krajów nawet się nie zbliżył (Japonia, Jordania, Peru), ale
ma swój klimat, ludzie są naprawdę przyjaźni i nienachalni, jedzenie smaczne i
tanie (obyło się bez rewolucji żołądkowych i innych), a przyroda – zwłaszcza góry
i wadi – absolutnie zachwycające. Jest jakaś autentyczność w tym kraju, chociaż
przecież w zasadzie wybudował się – niemal w całości – przez ostatnie 50 lat za
sprawą Sułtana Kaboosa, rządzącego mądrze w latach 1970-2020. Władca,
inwestując zyski z wydobycia ropy naftowej, wybudował sieć znakomitych dróg,
szkoły, uniwersytety, meczety, szpitale, muzea – wszystko. Kraj nadal buduje
się na naszych oczach – remontuje, odnawia, rozbudowuje, inwestuje w
infrastrukturę turystyczną.
Nasza podróż
30.10 (czwartek) - loty liniami Air Arabia na linii Kraków - Shardża,
nocleg w słabym hotelu niedaleko lotniska, by następnego dnia spokojnie kontynuować podróż. Najtaniej można dolecieć do Omanu liniami Pegasus z Berlina, nasze loty były stosunkowo drogie i wymuszone sytuacją ze Sri Lanką.
31.10 (piątek) - lot liniami Air Arabia na linii Shardża - Maskat,
wynajem auta 2WD w wypożyczalni Budget za 600PLN, wyjazd do Nizwy, zwiedzanie
fortu i starego miasta w Nizwie.
Fort w Nizwie powstał w XVII wieku na polecenie sułtana ibn Saifa al Yaruba,a jego budowa zabrała 12 lat. Wyróżnia go wysoka, 40-metrowa, okrągła wieża o bardzo dużej średnicy, na którą można się wspinać z wewnętrznego dziedzińca po trzech zestawach schodów. Z każdej strony będzie widok na inną część miasta.
Nizwa słynie również z targowiska kóz, które odbywa się w każdy czwartek bardzo wcześnie rano (widowisko zaczyna się koło 6 rano). Nam nie udało się dotrzeć na czas, ale chyba warto o to zadbać, by zobaczyć tętniące życiem wydarzenie. Targowisko odbywa się w starych murach miejskich i wędrowanie po Starej Nizwie (wewnątrz murów miejskich) wieczorem ma swój wielki urok. Można zobaczyć tradycyjne, rozpadające się budynki wybudowane z gliny i słomy, powędrować wąskimi uliczkami i oczywiście - zajść na rozmaite souki ukryte w murach miejskich. Jest targowisko poświęcone przyprawom, słodkościom, rybom, mięsu, ale też antykom.
1.11 (sobota) - jedziemy na groby! Czyli na
stanowisko archeologiczne
w Bat, wpisane na listę UNESCO, choć oprócz tabliczki na miejscu nic nie
podkreśla wagi tego miejsca. Google z Nizwy prowadzi 20-kilometrowym kawałkiem
drogi szutrowej, podczas gdy zostając na głównej trasie można dojechać na miejsce
asfaltem (znacznie szybciej i bardziej komfortowo. Nas błędny wybór trasy kosztował godzinę, której nam potem zabrakło). Groby w Bat i niedalekim Al-Alam powstały pomiędzy 3000 a 2000 p.n.e. i reprezentują zwyczaje kultur Hafit, Umm i Nar. Grobowce znane są pod nazwą beehives - ule, ponieważ taki właśnie mają kształt. Zbudowane koncentrycznie z układanych na sobie z wielką sztuką dopasowanych kamieni, mogły pomieścić zwłoki do 200 zmarłych (chociaż nie składanych do grobów w tym samym czasie, groby były użytkowane przez wiele lat). W Bat, które widzieliśmy, tych grobów jest mnóstwo - ciągną się na wzgórzach, chociaż z części niewiele zostało.
Dalej z Bat do
Misfatu na podwójny (a jak się potem okazało
nawet potrójny) trek. Nocleg w tej pięknej wioseczce u bardzo
sympatycznego gospodarza. Wzięliśmy luksusowo nocleg z kolacją i śniadaniem i
to był strzał w dziesiątkę, bo Misfat nie ma bogatej oferty
gastronomicznej. Wioseczka, malowniczo położona u podnóża jednego ze szczytów z ruinami twierdzy (można się tam wspiąć na malowniczy zachód słońca) oferuje naprawdę sporo wspaniałych szlaków pieszych - od łatwego i krótkiego zejścia do starego domu (Old House), który oferuje malowniczy trek w dół strumienia pośród upraw palmy daktylowej i innych roślin, po znacznie dłuższe szlaki w górę pobliskiego kanionu. Warto tu się chyba zatrzymać na dłużej.
2.11 (niedziela) -
trek Jebal Shams tzw. Balcony Walk - ok. 4h w dwie
strony, przy czym na początku idzie się trochę w dół, a wracając trzeba się
wspinać. Naszym 2WD nie udało się dojechać do wejścia na trasę, bo droga była w remoncie, ale na miescu czekał już zapobiegliwy miejscowy ze swoim 4X4, by za stargowaną z 30 do 20 OMR (200PLN) opłatą zawieźć nas do wejścia na szlak i tam na nas uprzejmie i cierpliwe poczekać. Jebal Shams, zwany omańskim Wielkim Kanionem, oferuje zapierające dech w piersiach widoki, a sama nazwa oznacza Górę słońca. Szczyt wznosi się na wysokość 3075m. Trasę niestety się powtarza, ponieważ po dojściu na koniec treku trzeba zawrócić i iść tą samą drogą, oferującą niemniej jednak spektakularne (i w większości niezabezpieczone) widoki na
kanion Wadi Ghul.
Następnie
Bahla Fort z XII wieku, wpisany na listę UNESCO w 1987 roku, starannie odrestaurowany i zachwycający skomplikowanym planem murów otaczających główną twierdzę i miasto. Fort jest dziełem plemienia Bani Nebhan i mimo dość drogiego wstępu - 5 OMR (50 PLN) zdecydowanie warto go zobaczyć i spokojnie się po nim pokręcić.
Rzut beretem (może 10 minut drogi) znajduje się
zamek Jabreen, ze wstępem w tej samej cenie co Bahla. Zamek powstał w 1675 roku na polecenie Imama Bil-araba ibn Sułtana, i był swego czasu ważnym punktem naukowym na mapie, centrum nauk o astrologii, medycynie i islamskim prawie. Bogate zdobienia wnętrza, między innymi bogato zdobione w motywy florystyczne malowane drewniane sufity, ukryty elegancki wewnętrzny dziedziniec, bogata kolekcja naczyń kuchennych, ukryty system obrony przed najeźdźcami (np. do spuszczania wrzącego syropu daktylowego atakującym na głowę) sprawia, że zamek Jabrin różni się zdecydowanie od innych budowli i twierdzy w kraju. Zdecydowanie warto go zobaczyć. Przy zamku oczywiście bezpłatny parking. Znów nocujemy w Nizwie (choć w innym miejscu).
3.11 (poniedziałek) - zaczynamy dzień od zwiedzenia rewelacyjnego muzeum
Oman Across Ages. Bardzo fotogeniczny budynek ze znakomitą, wyważoną wystawą
dotyczącą historii i prehistorii Omanu. Zeszło nam lekko 3h. Projekt australijskiej pracowni architektonicznej COX zainspirowany jest ostrymi szczytami pobliskich gór Al Hajar i do nich nawiązuje kształtem, a koszt budowy przekroczył 500 milionów USD. Jest to jedno z najlepszych muzeów, jakie kiedykolwiek widziałam, choć razi trochę czołobitna część poświęcona inicjatorowi inicjatywy, sułtanowi Kabusowi. Wstęp 5 OMR (50 PLN).
Dalej trasa do noclegu na pustyni
Wahiba Sands. Wzięliśmy opcję wyważoną - niedrogi nocleg,
kolacje za 5 OMR (50PLN) oraz dune bashing za 25 OMR (250PLN). Niestety
ostatnia atrakcją okazała się śmieciowa - ot pojeździć trochę autem po wydmach
w okolicach obozu. Nie pokazało nam to oblicza tej rozległej pustyni, a jeszcze
zajechaliśmy do namiotu Beduinów na poczęstunek kawą i daktylami, oczywiście z
nadzieją że coś kupimy. Meh. Gwiazd w zasadzie nie było za bardzo widać, bo
miasto było za blisko. Sam nocleg z kolacją byłby ok. Do doświadczenia z pustyni Wadi Ram w Jordanii nijak się to nie umywa. Dla mnie trochę pułapka na turystów, niewarta swojej ceny.
4.11 (wtorek) – zamknięty – jak się okazało na miejscu -
fort w Sur,
a potem zwiedzanie - jak się potem okazało zamkniętego -
stanowiska
archeologicznego z mauzoleum Bibi Maryam i starego miasta portowego Qalhat, również na
liście UNESCO. Chociaż z miasta faktycznie niewiele pozostało, a wykopaliska są zamknięte dla turystów, to jednak warto zobaczyć to piękne miejsce. Dawniej był to ważny port, który odwiedził np. Marco Polo w XIII wieku i Ibn Batutta w XIVw. Napotkani niedaleko na plaży rybacy powiedzieli nam, że wciąż można
zobaczyć malutkie wykluwające się żółwie zielone na plaży
Turtle Beach w Ras Al
Hadd. Więc zawróciliśmy i pojechaliśmy na północno-wschodni cypel Omanu. Obsługa w hotelu uprzejmie
wytłumaczyła nam, jak dojść do plaży.
5.11 (środa) - pobudka 4:30, marsz na plażę i poszukiwanie igły w
stogu siana. Głowny okres lęgowy żółwi zielonych przypada na wrzesień, ale na początku listopada nadal, przy odrobinie szczęścia, można zobaczyć małe gady zasuwające do Morza Arabskiego. I o dziwo udało się! Widzieliśmy kilka spóźnialskich maluchów
maszerujących dzielnie w stronę morza, a także ślady dużych żółwi. Wielka
radość.
Potem, powtarzając po raz kolejny fragment trasy z poprzedniego dnia, ruszyliśmy do Wadi Ash Shab, gdzie około 40-minutowa wędrówka kanionem zaprowadziła nas do
źródła, w którym można popływać. Wybrałam się w górę strumienia i moja
cierpliwość została wynagrodzona. Na końcu jest jaskinia, do której wpływa się
wąską szczeliną, a w niej jaskinia i wodospad. Mega!
Potem udało nam się jeszcze zobaczyć Bimmah Sinkhole,
cenotę, i ruszyliśmy w stronę Muskatu na nocleg. Parking i wstęp do cenoty
darmowe. Są toalety i miejsce do przebrania.
6.11 (czwartek) - poranek zaczęliśmy od kąpieli na niewielkiej
piaszczystej plaży Qantab, niedaleko Maskatu. Malutka plażyczka zapewniła nam trochę prywatności, chociaż i tak nie czułam się na tyle komfortowo, by pod bacznym okiem miejscowych mężczyzn pływać w dwuczęściowym stroju kąpielowym.
Potem odwiedziliśmy Muzeum Narodowe w Omanie, które
wraz z Oman Across Ages daje dobre pojęcie o historii i kulturze kraju, który
zwiedziliśmy (przy muzeum darmowy parking, wstęp do placówki klasyczne 5 OMR - 50PLN). Dalej spacerkiem pod pałac Sułtana Al-Alam, dostępny tylko z
zewnątrz, a potem do twierdzy Al-Mirani, gdzie wstęp kosztował zawrotne 7 OMR (70 PLN, totalnie nie warto!). Stamtąd na Souk - parkingi w centrum miasta
są płatne, ale udało nam się bezpłatnie zaparkować auto przy Fish souk, targu
rybnym przy porcie. Krótki spacer i zakup pamiątek oraz podziwianie bogactwa
towarów na souku. Dalej na nocleg do hotelu nad morzem.
7.11 (piątek) - po leniwym poranku nad basenem dalsze zwiedzanie.
Ruszyliśmy do
Nakhal zwiedzić szereg atrakcji - zaczęliśmy od
Meczetu Sułtana
Al Qaboosa, ale zapomnieliśmy, że jest piątek. Akurat o 13 kończyło się główne
nabożeństwo dnia, więc udało nam się częściowo zobaczyć Meczet. Potem bardzo
fotogeniczny i wart odwiedzenia
fort Nakhal, że wstępem za 3 OMR (30PLN), z
ciekawymi wyjściami na baszty widokowe. Twierdza powstała w 1834 roku, oferuje piękne widoki na okolicę, a pobliskie
falaje - systemy irygacyjne - zasilają całą okolicę. Fenomen falajy doskonale wyjaśia poświęcona im wystawa w Muzeum Narodowym w Omanie i Muzeum Oman Across Ages, gdzie można takim systemem w ramach wyzwania zarządzać. Dalej na koniec miasta, gdzie bije
gorące źródło Ain Al Thawarah, i można się przespacerować brzegiem ciepłego strumienia (znowu
Fish spa!).
Stamtąd pojechaliśmy do zamkniętego fortu al-Rusnak, wyrobić
sobie o nim jakieś wyobrażenie. Wiele twierdz przechodzi kompleksowe remonty
(np. Biswah i Nakhal są już po), teraz prace konserwatorskie trwają w
monumentalnej twierdzy Al-rusnak (fort Rustaq).
8.11 (sobota) - z rana wyprawa do Maskatu, by zobaczyć
Wielki Meczet
Sułtana Al Qaboosa. Było warto. Meczet wpuszcza gości tylko w godzinach 8-11, w
piątki jest zamknięty, więc musieliśmy pojechać specjalnie, żeby go
zobaczyć. Budowla powstawała w latach 1992-2001 na polecenie hojnego władcy we współczesnym stylu i jest największym meczetem w kraju, mogącym pomieścić 20 tysięcy wiernych. Wybudowany z piaskowca sprowadzonego specjalnie z Indii, meczet zachwyca zarówno piękna i bogatą snycerką, tradycyjnie zdobionymi kaflami, ale również największym na świecie ręcznie plecionym dywanem, który sześciuset specjalistów tkało przez cztery lata. Do prac zaproszono artystów z różnych rejonów, pracujących w różnych stylach, i te mieniące się kolory i wzory harmonijnie się ze sobą łączą. Wstęp jest za damo, tak jak pobliski parking, należy pamiętać o skromnym ubiorze zasłaniającym kolana i ramiona oraz głowę (dla kobiet).
Na 13:30 mieliśmy zarezerwowaną wycieczkę na wyspy
Dalmanyat, by pływać z żółwiami zielonymi. Popołudniowy rejs okazał się
strzałem w dziesiątkę. Nie było tak upiornie gorąco, plus zachód słońca na
łodzi w cenie! Rejs rezerwowałam na stronie Shouf i w promocji kosztował 25 OMR
(250PLN) od osoby. W cenie było dopłyniecie do wysp, dwa przystanki na
nurkowanie, drobne przekąski (kanapki, chipsy, owoce) i napoje. Wróciliśmy po
około 5 godzinach. Przyjemne zakończenie naszego pobytu w Omanie.
DROGI

Drogi w Omanie są albo bardzo dobre, tak jak kilkupasmowe autostrady czy gładkie drogi miejskie, albo całkowicie niedostępne dla aut z napędem na dwa koła (2WD). Na autostradach obowiązuje ograniczenie do 120km/h i trzeba go przestrzegać ze względu na często rozmieszczone radary. N lokalnych trasach spowalniaczami są bardzo wysokie i nieprzyjazne hopki (progi zwalniające), zawsze poprzedzone odpowiednim znakiem, a czasami i kratką na drodze. Na trasach krajowych ograniczenie to 100km/h, a w miastach od 40-80km/h, choć zdarzyła się i krajówka z ograniczeniem do 100km/h w centrum miasta. Rental ma wbudowany czujnik, który zaczyna pipczeć przy przekroczeniu 120km/h i będzie tak pipczał dopóki się nie zwolni. Wszystkie drogi są bezpłatne, no chyba że trasa was pokona i trzeba brać taksówkę. Nas pokonał Jebel Shams (trasa we fragmencie w remoncie - listopad 2025) i taksa kosztowała 20 riali (200pln), oraz dojazd na pustynię (dodatkowe 10 riali czyli 100PLN). Poza tym nasze tanie autko 2WD sprawiło się bardzo dobrze i dowiozło. Wszędzie gdzie chcieliśmy, ale też nie kręciliśmy się szczególnie po górach i kanionach. Co ciekawe, auta pracujące mają czerwone tablice rejestracyjne, a zwykle żółte. Zwrot rentala na lotnisku w Maskacie - trasa oznaczona jak po sznurku. Nam sprawdziła się wypożyczalnia Budget, a wynajem 2WD na 9 dni kosztował około 600PLN.
JEDZENIE
W Omanie na każdym kroku można znaleźć Coffee Shopy, szybkie jadłodajnie z fast foodami, kanapkami i napojami. Kanapki zaczynają się już od 2.50 PLN (0.25 OMR) i są znakomitą opcją przy długiej podróży. Lokalsi często podjeżdżają pod coffie shopa, trąbią, obsługa podchodzi do auta, przyjmuje zamówienie i po chwili je przynosi. Wszędzie była możliwa płatność kartą. Bardzo popularne - i pikantne - jest hinduskie i pakistańskie jedzenie. Najdroższy posiłek wyniósł nas 39PLN w mocno turystycznym miejscu. Najczęściej płaciliśmy za dwa dania i dwa napoje około 25PLN.
RELIGIA
W Omanie religią dominującą jest islam - 86% społeczeństwa to muzułmanie ibadyci. Chrześcijan jest niewiele ponad 5%, podobnie jak buddystów. Dla Europejczyków przekłada się to na konieczność właściwego ubierania się - ramiona i kolana powinny być zasłonięte. Zbyt rozebrany strój będzie przyciągał nieprzychylne lub nachalne spojrzenia. Muzułmańskie kobiety kapią się całkowicie ubrane, choć mokry materiał i tak mocno podkreśla ich kształty, a pływa się skrajnie niewygodnie (ja pływałam w długich wiskozowych spodniach i cienkiej bluzie UV). Meczety mają osobne wejścia dla kobiet i mężczyzn, część przeznaczona dla kobiet jest znacznie mniejsza, ponieważ panie mogą się modlić w domu, nie mają obowiązku chodzenia na modlitwę co piątek.
ZEA - kraj pachnący pieniądzem
9.11 (niedziela) - lot do Shardży w ZEA, wynajem auta (znów
wypożyczalnia Budget, Kia Picanto za 260PLN, mamy wykupione ubezpieczenie
zewnętrzne). Ruszamy do Abu Zabi, mamy wykupiony wstęp do
Abu Zabi Louvre (65 AED/65
PLN). Na miejscu bezpłatny parking, nawet ocieniony. Samo muzeum...
Architektura wspaniała, projekt Jeana Nouvela, rozpoczęcie prac 2009, otwarcie
placówki 2017. W tle wielkie pieniądze - francuski Luwr dostał 400 milionów USD
za użyczenie nazwy do 2047 roku oraz 190 milionów USD za wypożyczenie części swojej kolekcji oraz szereg innych, nie mniejszych kwot, podwajających niemal tę sumę. Jeśli
chodzi o zbiory - w porównaniu do europejskich muzeów jest ich niewiele, artefakty są
zestawiane na przestrzeni różnych kultur i religii, pokazując zbieżności
między nimi. Wystawa czasowa o Mamelukach. Z terenów muzeum widać postępującą
budowę Muzeum Guggenheim, ponieważ wyspa Saadiyat ma się stać kulturalnym centrum omanatu Abu Zabi. Dzieje się!

Dalej krótka wizyta na Targu Daktyli, gdzie mogliśmy pokosztować
różnych gatunków tych słodkości, popić karaku i zakupić niewielką ilość
daktyli. Oczywiście nie jesteśmy tak atrakcyjnymi klientami co nadciągający właśnie autokar Rosjan, więc szybko się ulatniamy.
Potem wizyta w hotelu Emirates Palace Mandarin Oriental. Do
pałacu można normalnie wjechać na parking, nawet bieda-opcją Kia Picanto :) Do
zobaczenia jest imponujące hotelowe lobby. Sam nocleg w hotelu kosztuje około
7kPLN za noc, więc może kiedy indziej:)
Dalej ostatni przystanek na naszej trasie -
Wielki Meczet
Sułtana Zajida. Znów na miejscu dostępny bezpłatny parking, a bezpłatne bilety
załatwia się w aplikacji na miejscu. Dojście do Meczetu karkołomne - zjeżdża
się do galerii handlowej i wędruje ruchomymi chodnikami z dobre 10 minut. My
byliśmy na miejscu chwilę przed 20, meczet zamyka swoje podwoje dla
zwiedzających o 21, więc chyba było trochę mniej zwiedzających, plus budynek
był pięknie oświetlony.
Prace zaczęto w 1997 roku, a Meczet otwarto w 2007. Przepych
to mało powiedziane - na miejscu piękne chiaroscuro, płaskorzeźby, snycerka i
prace w kamieniu. A jednak nie opuszczało mnie wrażenie, że to miejsce nie jest
tak autentyczne jak meczet w Omanie, faktycznie zrobione na pokaz i z
przepychem, choć wnętrza niekoniecznie z gustem.
Nocleg w centrum Abu Zabi, uzbecka kolacja.
10.11 (poniedziałek) - z samego rana ruszamy do Dubaju, trochę z niepokoju
o auto zostawione na placu budowy, a trochę dlatego, że plany na ten dzień
bogate. Z samego rana zwiedzamy
The View, punkt widokowy na ogromną sztuczna
wyspę
Palm Jumeirah, nieprawdopodobną inwestycje, która zwiększyła długość linii brzegowej ZEA o 520 kilometrów i dała miejsce zamieszkania 70 tysiącom
ludzi. Projekt powstał w zaledwie kilka lat - od 2001 do 2006 roku. Zledwie rok później na wyspę wprowadzili się pierwsi mieszkańcy. Miejsce obfituje w niesamowitą architekturę, powstają dwie inwestycje
pracowni Zahy Hadid OMNIYAT (Orle, The Alba), stoi ogromny hotel the Atlantis -
pojechaliśmy to wszystko zobaczyć. Na końcu Palm Jumeirah są darmowe miejsca
postojowe wzdłuż drogi. Punk widokowy The View znakomicie nakreśla historię projektu i jego technologiczne skomplikowanie.
Potem parking w the Dubai Mall (4 godziny za darmo),
ogarnięcie galerii, wyjście na fontanny (pokazy o 13 i 13:30, a potem o 18).
Podjechaliśmy kolejką do Muzeum Przyszłości (znów niesamowity budynek pracowni Killa Design). Powrót do Galerii, jedziemy do Muzeum Zjednoczenia (poszczególne Emiraty zjednoczyły
się w 1971 roku). Mało gości, obsługa średnio miła, znów znakomita
architektura.
Na koniec dnia tak przeze mnie oczekiwane Międzynarodowe
Targi Książki w Sharjah Expo. Ogromne miejsce, jedna hala poświęcona
literaturze angielskojęzycznej, ale brak nowości książkowych i chaos
wydawniczy. Wyszłam rozczarowana po zaledwie półtorej godziny.
Nocleg w tragicznym hotelu w Sharjah, z karaluchami.
11.11 (wtorek) - plażing smażing na plaży Sharjah. Ponieważ palące słońce i absolutny brak cienia nie dają odsapnąć, przenosimy się do Muzeum Islamu, które pokazuje się znakomite. Budynek muzeum mieści się w dawnej zabudowie targowej (souk) i pokazuje zarówno 1400 lat sztuki islamskiej, ale również wszystkie podstawy wiary, święte miejsca (wraz z małymi kopiami Mekki i Medyny), a w centralnej wieży na kopule wymalowane jest niebo z konstelacjami znaków zodiaku.
Krótki spacer prowadzi do Muzeum Sztuki Arabskiej, ciekawe, nieduże, szybkie do
zwiedzenia. Wstęp jest bezpłatny, ale jeśli ktoś nie jest wielkim fanem sztuki, muzeum można sobie spokojnie odpuścić.
Nocleg i przygotowania do powrotu, ostatnie zakupy i
kolacja.
12.11 (środa) - powrót.
ZEA to kraj, który wpadł (albo wpadnie) na wszystkie możliwe sposoby wydobywania pieniędzy z turysty (w możliwie przyjemny sposób). Wizyta na najwyższym budynku świata? Proszę bardzo. Spacer po fasadzie na wysokości 47 piętra? jest! Najdłuższa tyrolka na świcie? Rzut beretem od Dubaju! Noclegi - w każdym standardzie i cenie. W moich oczach Dubaj jest nastawiony na kasę, na turystów, na wielkie biznesy. Sharjah to w dużej mierze tania sypialnia dla Dubaju, w rzeszami imigrantów mieszkających w ciasnych klitkach, co rano stojących w gigantycznych korkach do emiratu obok. Abu Zabi zaś kreuje się na centrum kultury i sztuki. Petrodolary finansują najnieprawdopodobniejsze wizje architektoniczne, najbardziej niesamowite pomysły i projekty. To kraj do wydawania kasy, choć mi zabrakło w nim tej omańskiej autentyczności, gościnności i spokoju. Ale co kto lubi!