Paciorek, Sushi i spać!
Tokio - 20 kwietnia, sobota
 |
W drogę! |
No nareszcie! Po wielu trudach
podróży, po przeprawie samochodowej z Wrocławia do Węgier, przesiadce w Pekinie
- dotarliśmy!
Lotnisko Narita, oddalone o około 60 kilometrów od stolicy
Japonii, stanowiło pierwszy i szalenie istotny punkt na trasie naszej
wycieczki. Po pierwsze, odebraliśmy "święty bilet", a więc
Japan
Railway Pass, świstek wart 2.5 koła każdy (kwiecień 2024). Bileciku nie
można zgubić ani zapodziać, bo przepadło.
Dwa, zaopatrzyliśmy się w kartę
Suica, bo można ją później zwrócić i odzyskać 500 jenów kaucji. Karta Suica umożliwia
przejazdy metrem, można też kupować nią napoje w automatach i jedzenie w
niektórych lokalach. Doładowaliśmy sobie kartę za 500 jenów, bo mieliśmy mało
gotówki. Okoliczne bankomaty (jak większość w Japonii) pobiera opłatę
110 jenów od wypłaty 10000 jenów (a więc po obecnym przeliczniku 2.50 od 250
zł, i wielokrotność tego w zależności od wybieranej sumy).
 |
Tokio Sky Tree |
Założyliśmy też sobie konto na
stronie
Visit Japan, ale już po fakcie, czyli po odprawie na lotnisku.
Gotowe konto ułatwiłoby lotniskowe formalności (
https://services.digital.go.jp/en/visit-japan-web/).
Następnie zarezerwowaliśmy sobie
miejsca w pociągu i pojechaliśmy na dworzec centralny w Tokyo, a stamtąd
przedostaliśmy się komunikacją miejską na nasz nocleg w dzielnicy Asakusa.
Był to chyba pierwszy i ostatni pokój z widokiem podczas naszego całego pobytu.
Pokoje hotelowe są malutkie – ledwo mieści się w nich łóżko, a plecaki trzeba
upychać po kątach. Walcząc z jetlagiem poszliśmy się jeszcze przejść w
okolicach Tokio Sky Tree i zapoznać z pobliskimi sklepikami, by potem paść
nieprzytomnie.
 |
Świątynia Senso-ji |
Tokio, 21 kwietnia, niedziela
Ruszamy w miasto! Na pierwszy
ogień poszła oddalona 10 minut od naszego hotelu świątynia Senso-ji,
związana z legendą o figurze bóstwa Kannona, wyłowionej z rzeki przez dwóch
braci rybaków. Świątynia powstała, by umieścić w niej figurkę i stała się
ważnym centrum religijnym. Główne wejście prowadzi przez Bramę Pioruna,
Hozo-mon, z dwoma strażnikami. Z tyłu wiszą dwa ogromne sandały, mające
symbolizować potęgę Buddy.
Za bramą po lewej stronie stoi pięciopiętrowa
pagoda, rekonstrukcja z 1973 roku odnowiona w 2017 roku, najwyższa tego
typu budowla w Japonii.
 |
Omkuji |
W głównym holu, Hondo, znajduje
się malutki wizerunek Kannona. W świątyni, jak i dookoła niej, jest wiele
stanowisk z
omikuji, przepowiednią. Wrzuca się 100 jenów, potrząsa
wielkim metalowym pojemnikiem, z którego wychodzi pałeczka z numerem. Otwiera
się szufladę z tym samym numerem i odczytuje swoją przepowiednię. Fajna zabawa!
Po prawej stronie świątyni (jeśli
wchodziło się przez główną bramę) znajduje się Asakusa-jinja, świątynia
poświęcona braciom rybakom, którzy znaleźli figurkę. Budynek pochodzi z 1649
roku i stanowi przykład wczesnej architektury Edo.
Dalej poniosło nas już Tokio.
Ruszyliśmy w stronę dystryktu Ameyoko, handlowej plątaniny uliczek w okolicy
dworca
Ueno. Zjedliśmy obiad (rybka w panierce, kotlet z mielonej wołowiny Wagyu)
i ruszyliśmy w kierunku
parku Ueno i
Muzeum Narodowego w Tokio.
Muzeum otoczone jest pięknym ogrodem, więc oprócz cudów w środku można również
podziwiać piękno przyrody i napić się herbaty w specjalnym pawilonie na
zewnątrz. Potem skierowaliśmy się w stronę Arakawy zobaczyć szintoistyczną
kapliczkę
Susanoo, a dalej miejsce, gdzie powstał pierwszy w Edo most -
Senju.
Wracając zahaczyliśmy o dawną dzielnicę rozpusty -
Yoshiwary. Udało nam
się znaleźć dawny punkt graniczny -
Mikaeri Yanagi (co oznacza Patrząca
wstecz wierzba płacząca), a nawet przejść zakrzywioną uliczką, która miała
chronić klientów dzielnicy przed wścibskim wzrokiem. Widzieliśmy też jeden dom
z czerwoną latarnią, zanim wróciliśmy do hotelu.
Tokio - > Hakodate, 22
kwietnia, poniedziałek
 |
Goryokaku Park |
Po krótkiej (ale bardzo udanej)
tokijskiej zajawce wsiedliśmy w nasz pierwszy Shinkansen do
Hakodate.
880 kilometrów pokonaliśmy w 4 godziny (!). Do Hakodate jechaliśmy w podwójnym
celu - postawić stopę na
wyspie Hokkaido i zobaczyć kwitnące wiśnie -
sakurę.
Udało nam się zrobić dużo więcej. W Hakodate jest
Goryokaku Park -
zbudowana na planie pięcioboku i otoczona fosą twierdza z okresu Edo, obecnie
park z drzewami wiśni. Faktycznie, wiśnie dopiero zaczynały kwitnąć, a widok na
twierdzę z wieży Goryokaku był fenomenalny. Obeszliśmy teren parku, zrobiliśmy
z milion zdjęć i pojechaliśmy tramwajem w stronę drugiej dużej atrakcji
miejscowości, czyli
góry Hakodate z punktem obserwacyjnym, na który wyjeżdżała
kolejka. To był drugi strzał w dziesiątkę - zajechaliśmy na górę akurat na
zachód słońca, ale zaskoczyły nas tłumy ludzi i przenikliwy chłód. Obie
rozrywki bardzo na plus! Na minus, że zapomnieliśmy o jedzeniu i dopiero ciepły
ramen wieczorem nasycił nasze głodne żołądki.
Hakodate - > Hirosaki -
> Aomori, 23 kwietnia, wtorek
 |
Hirosaki |
Znów z rańca ruszamy dalej -
Shinkansenem do
Aomori, a dalej lokalnym pociągiem, w dużym tłumie, 40
minut do
Hirosaki. Było trochę nerwówki na dworcu, bo szafek na
przechowywanie bagażu okazało się za mało. Finalnie udało nam się schować tylko
jeden plecak, cięższy (Gabrysia), a z moim ruszyliśmy dalej. Autobusem
podjechaliśmy do parku Hirosaki, w którym znajduje się
Zamek Hirosaki.
Tu z kolei złapaliśmy sakurę w pełnej dojrzałości, a nawet w pierwszych dniach
przekwitania, chodziliśmy w opadających płatkach niczym w śniegu. Słońce
świeciło, wiśnie oślepiały bielą i różem płatków - było absolutnie przepięknie.
 |
Aomori |
Zjedliśmy parę przekąsek na okolicznych straganach, ponapawaliśmy się pięknem
okolicy, rozsądnie zjedliśmy posiłek i ruszyliśmy w drogę powrotną do Aomori.
Wieczorem poszliśmy po raz pierwszy do Onsenu - Aomori Machinaka Onsen -
a więc publicznej łaźni. Buty zostawia się już na wejściu i na boso zdąża do
szatni (od tej pory zabawa w podgrupach, bo łaźnie dla kobiet i mężczyzn są
osobne). W szatni należy się rozebrać do naga, zabrać ręczniczek do chłodzenia
głowy i zaraz po wejściu do strefy onsenowej starannie się wymyć na
dostosowanym do tego stanowisku - włącznie z głową. Do ciepłych wód wchodzimy
czyściutcy i możemy rozkoszować się ciepłem wody, spokojem i relaksem. W naszym
onsenie był spory zbiornik z wodą o temperaturze 74 stopni, mniejszy dla
dzieci, całkiem spory z całkowitym ukropem, w którym nie dałam rady się
zanurzyć. Na zewnątrz był otwarty basen z ciepłą wodą i balia z ukropem. Cała
wizyta trwała około 2 godzin i była wspaniale relaksująca. Mimo nagości nie
odczuwa się skrępowania, a Japończycy udają się do źródeł całymi rodzinami,
często babcia, córka i wnuczka, więc można postrzegać zmiany zachodzące w ciele
jako coś naturalnego, akceptowalnego.
Aomori - > Matsushima Bay -
> Kyoto, 24 kwietnia, środa
 |
Matsushima Bay |
Znów pobudka z samego rana, by
dotrzeć na stację Shin-Aomori i wsiąść do Shinkansena do Senjuku. Stamtąd
lokalną kolejką do
zatoki Matsushima - udało nam się popłynąć w rejs
zanim zaczęło padać. Uznawana za jeden z trzech najpiękniejszych widoków w
Japonii, zatoka usiana jest ponad 260 wysepkami, które z kolei porośnięte są
sosnami. Nawet przy całkowitym braku pogody można sobie wyobrazić, jak pięknie
może tam być. Rejs kosztował 1000 jenów i trwał ok. 50 minut. Potem zjedliśmy
owoce morza (ostrygi, ślimaki morskie, grillowanego kalmara) i korzystając z
chwilowej przerwy w deszczu pognaliśmy na
most Fukuurabashi, którym
przedostaliśmy się na piękną
wysepkę Fukuurajima.
Obeszliśmy ją wzdłuż i
wszerz, podziwiając niemal tropikalną przyrodę w deszczu, a potem biegiem na
stację, by zdążyć na Shinkansena do Kyoto z przesiadką w Tokio.
Tokijski
dworzec jest gigantyczny i wielopoziomowy, a 30 minut na przesiadkę wymaga
wytężonej uwagi w obserwowaniu znaków na stacji. Wszystkie stacje są znakomicie
pooznaczane, a znaki sprawnie wyprowadzają nas na właściwą stronę dworca.
Również Google maps znakomicie prowadzi po Japonii, wskazując takie szczegóły,
jak numer wyjścia z dworca, czy numer peronu z którego odjeżdża pociąg. Warto
się trzymać tych wskazówek.
 |
Most Fukuurabashi |
W Kioto spędziliśmy jedną noc w
tradycyjnym
japońskim hotelu Riokan, żeby zobaczyć, jak się śpi na materacu futon
rozłożonym na matach tatami. Nasz ryokan miał swój własny Onsen z jednym nie za
dużym pojemnikiem wypełnionym gorącą wodą, należało pamiętać o zmianie obuwia
przy wejściu do toalety czy zdjęciu kapci służących do przemieszczania się po
hotelu przy wejściu do sypialni. Buty zostawiało się przy wejściu. Bardzo potem
żałowaliśmy, że nie zostaliśmy tam na cały nasz pobyt w Kioto, bo miejsca było
więcej niż w sieciówce, Onsen doskonale odprężał po trudach całodziennej
wędrówki, a lokalizacja obiektu tuż przy głównym dworcu była jego niewątpliwym
atutem.
Kioto, 25 kwietnia, czwartek
 |
Fushimi-Inari |
Kioto! Zwiedzanie od rana -
wydawało nam się, że "już" o 8:20 byliśmy przy pierwszym zabytku, a
więc wejściu do kompleksu Inari (
Fushimi-Inari Taisha), ale okazało się,
że tłum na miejscu był całkiem spory. 6 rano byłaby lepszą porą, obawiam się.
Ciągnące się jedna za drugą charakterystyczne pomarańczowe
bramy torii
zdają się nie mieć końca, a zwiedzenie całego kompleksu zabiera dobre 2-3
godziny. Koniecznie trzeba zaopatrzyć się w wodę i jakieś kanapki, żeby po
drodze nie paść z głodu.
Zaraz za główną świątynią
zaczynają się dwa rzędy bram - Senbon Torii - dosłownie setki bram
torii. Poszliśmy tą samą stroną co wszyscy i wspinaliśmy się z dobrych 30 minut
by dojść do rozdroża zwanego Yotsutsuji, z którego dwie drogi prowadzą
na szczyt, jedna na punkt widokowy, z którego można potem tyłem zejść w stronę
Kioto, roztacza się stamtąd również piękny widok na miasto. Szczyt jest
niepozorny i łatwo go przeoczyć, ale nie chodzi o wejście na górę, a o samo
doświadczenie drogi. Bramy ciągną się od skrzyżowania pojedynczo, po drodze
mijamy wiele mniejszych kapliczek poświęconych bogini Inari i jej posłańcom -
lisom. Mimo ciepłego słonecznego dnia na górze panował chłód i wilgoć, a wiele
miejsc było porośniętych mchem. W jednym miejscu słyszeliśmy niesamowite
kumkanie żab.
Zeszliśmy ze skrzyżowania
Yotsutsuji przez cmentarz na górze i okazało się że jesteśmy na prostej drodze
do świątyni Tofuku-ji - obiektu z 1236 roku z buddyjskim ogrodem zen.
Tutaj chyba po raz pierwszy w pełni zrozumieliśmy, jak piękne i dopracowane
będą japońskie ogrody. Zachwyt!
 |
Rengeoin Temple |
Dalej stwierdziliśmy, że
podejdziemy do
świątyni Rengeoin słynącej z 1001 posągów buddyjskiej
bogini Kannon. Bardzo długi i duży budynek nie zwiastował cudu, który
zobaczyliśmy wewnątrz (a przewodnik chyba nie oddał w pełni, czego można się
spodziewać). Początkowo kompleks założony w 1164 roku, ale spłonął 80 lat
później. Wielka Sala Buddy została ukończona w 1595 roku i ma 120 metrów
długości. Stoi w niej 1001 posągów
Senju Kannon, a w środku główny posąg
Buddy. Z przodu ustawiono 28 posągów Ludzi i Bogów Wiatru i Gromu. W głównej
hali nie można robić zdjęć, mam więc nadzieję, że zdjęcia plakatów
prezentowanych dóbr choć w niewielkim stopniu oddadzą ich niesamowitość.
 |
Kiyomizu-dera |
Dalej rzut beretem dzielił nas od
Narodowego Muzeum w Kioto, do którego niepotrzebnie weszliśmy zobaczyć
wystawę Senndai. Wystawa stała była czasowo zamknięta, a na niej mi głównie
zależało.
Później wsiedliśmy w autobus i
podjechaliśmy do tętniącej życiem uliczki handlowej Sannenzaka w
dzielnicy Higashiyama. Bulwar doprowadził nas do wejścia do kompleksu
świątynnego Kiyomizu-dera na górze Otowa z pięknym widokiem na miasto
poniżej.
Na obszarze o powierzchni 130 000
metrów kwadratowych, rozciągającym się w połowie wysokości góry Otowa na wschód
od Kioto, znajduje się ponad 30 świątyń i świątynek, w tym skarby narodowe i
ważne dobra kulturalne. Od momentu powstania świątynia ponad 10 razy była
niszczona przez wielkie pożary, jednak za każdym razem była odbudowywana.
Większą część obecnej świątyni odbudowano w 1633 roku. W 1994 roku obiekt
został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako „Zabytki
starożytnego Kioto”.
Ponieważ większość miejsc w Kioto
zamyka się w okolicach 16:30-17, to był koniec intensywnego zwiedzania na ten
dzień. Przenieśliśmy się do fatalnego hotelu na kolejne 4 dni i odkryliśmy
market Life naprzeciwko hotelu, który pod wieczór przeceniał świeże produkty do
40%. Zaopatrzyliśmy się więc w tanie Sashimi i poszliśmy obżerać do hotelu.
Kioto, 26 kwietnia, piątek
 |
Katsura Imperial Villa |
Dzień zaczęliśmy wcześnie i od
ciekawego przypadku. Wsiedliśmy nie w ten pociąg, dzięki czemu zajechaliśmy pod
Cesarski letni pałac w Kioto (Katsura Imperial Village). Był to drugi
znakomity przykład wspaniale przemyślanego i zadbanego ogrodu z masą sztuczek
wizualnych. Niemal co krok rozciągał się nowy widok, zachwycał dobrze
zaprojektowany pawilon herbaciany czy starannie przycięte drzewo. Wycieczki z
przewodnikiem rozpoczynają się o każdej równej godzinie, a obcokrajowcy dostają
w cenie audioguide.

Dalej ruszyliśmy do naszego
pierwotnego celu, a więc
bambusowego zagajnika Arashijama. Zagajnik jak zagajnik,
taki sobie z masą turystów i przecinającą go linią kolejową, ale dzielnica
Arashijama
okazała się zachwycająca - mnóstwo sklepików, knajpeczek, pamiątek, a także park
most nad rzeką Katsurą. Odkryliśmy również sieciówkę o wdzięcznej do
zapamiętania nazwie Nakau, gdzie zjedliśmy pyszny obiad.
Dalej nasze ścieżki prowadziły do
Złotego Pawilonu (Kinkaku-ji), który początkowo, a więc w 1397 roku,
powstał jako dom szoguna Ashikaga Yoshi-mitsu. Zgodnie z życzeniem pierwszego
właściciela został przerobiony na buddyjską świątynię. Każde piętro wykonano w
innym stylu, a budynek jest widowisko posadowiony nad niewielkim jeziorem.
Niestety, jest to rekonstrukcja, gdyż budynek został spalony w 1950 roku przez
mnicha.
 |
Kinkaku-ji - Złoty Pawilon |
Końcowym punktem wycieczki był zamek
szoguna Tokugawy
Nijo-jo. Za ufortyfikowanymi murami znajdują się
zabudowania pałacowe, które naprawdę warto zwiedzić – wnętrza robią
jednocześnie podniosłe i śmieszne wrażenie. Przestrzenie, w których potężny
szogun przyjmował swoich gości, są bogato zdobione, problem tylko taki, że
niektórych zwierząt malarze nie widzieli na oczy. Stąd też tygrysy są śmiesznie
rozpłaszczone (były malowane ze zdjętych ze zwierząt skór), a ich pozy są
całkowicie nienaturalne. Reszta zdobień robi jednak ogromne wrażenie, a cały
kompleks zawiera przepięknie utrzymane ogrody i ładne widoki z murów. Żałuję,
że zabrakło mi czasu, by wejść do lokalnego sklepu z pamiątkami i kupić sobie
kartkę z rozpłaszczonym tygrysem.
Osaka, 27 kwietnia, sobota
Sobotę wykorzystaliśmy na wypad
do Osaki. Zaczęliśmy naszą wycieczkę od dostania się na
Umeda Sky Building
(
Umeda Sukai Biru), gdzie dotarliśmy chwilę przed otwarciem obiektu. Budynek
powstał w 1993 roku i ma wysokość 173 metrów (40 pięter). Wyróżnia się tym, że
jego konstrukcja to dwie wieże, na szczytach których ułożono łączącą je platformę
widokową z ruchomymi schodami. Ze szczytu gmachu rozciąga się widok na całe
miasto, a wczesne przyjście gwarantuje zwiedzanie bez tłumów.
W Osace zaszliśmy też do
tradycyjnego teatru Bunraku (
National Bunraku Theater), gdzie kupiliśmy
bilet na spektakl. Niestety, mimo, że teatr był w większości pusty dostaliśmy
miejsca w ostatnich rzędach i niewiele widzieliśmy, a kiedy wysuwaliśmy się na
krzesłach nieco do przodu, Pani z obsługi kazała nam usiąść prosto. Naprawdę. W
teatrze jest też niewielka darmowa wystawa pokazująca lalki buraku i
przedstawiająca najsłynniejszych lalkarzy. Bardzo ciekawa rzecz.
 |
Osaka, kanał Dotombori |
W Osace weszliśmy też do
odbudowanego w 1931 roku zamku Osaka (Osaka-jo). Oryginalna konstrukcja
powstała w 1583 roku na polecenie generała Toyotomi Hideyoshi i rękoma 100
tysięcy robotników. W środku znajduje się ciekawa wystawa pokazująca historię
zabytku i codzienne życie jego mieszkańców, a z ostatniego poziomu rozciąga się
imponujący widok na miasto.
Na koniec naszego pobytu w Osace
zrobiliśmy to, po co się do Osaki przyjeżdża – poszliśmy jeść! Dzielnica
Minami, a zwłaszcza okolice kanału Dotombori słyną ze znakomitego
jedzenia, więc w małej rodzinnej restauracji na grilla wjechała pyszna
wołowinka.
Nara, 28 kwietnia, niedziela
Nara to pierwsza stolica Japonii,
więc miejsce historycznie ważne. Aż 8 zabytków wpisanych jest na listę UNESCO,
w tym Daibutsu (Wielki Budda) w wysokiej świątyni
Todai-ji. Hol
Wielkiego Buddy (Daibutsu-den) to największa drewniana budowla na świecie.
Figura ma 16 metrów wysokości i jest zrobiona z 437 ton brązu i 130 kilogramów
złota. Wizerunek kosmicznego Buddy, zwanego również Wajroczana, powstał na
polecenie cesarza Shomu, by zapobiec kolejnej epidemii ospy, która
dziesiątkowała ludność w VIII wieku. Faktycznie, pomnik robi dość duże wrażenie
i warto przyjechać go zobaczyć. Mniejsi gabarytem mogą spróbować się przecisnąć
przez drewnianą kolumnę z dziurą w podstawie, co ma zagwarantować osiągnięcie
oświecenia. My nie próbowaliśmy.
W bramie
Nandai-mon
znajdują się dwie ogromne figury strażników Nio z XIII wieku, w całości
wykonane z drewna. Postaci mają gniewne miny i groźną postawę, są fenomenalne.
Kompleks świątynny znajduje się w
obrębie ogromnego Parku Nara-koen, którego największą atrakcją są… daniele. Dawniej były uważane za boskich
posłanników i cieszą się w Japonii ogromnym szacunkiem. Można kupić specjalne
ciasteczka dla nich (200 jenów), a zwierzaki podchodzą po nie i
charakterystycznie się kłaniają, w ogóle nie bojąc ludzi. Jest to urocza
atrakcja!
 |
Byodo-In Temple w Uji |
Wracają z Nary wysiedliśmy na
stacji w Uji, by zobaczyć świątynię Byodo-in. Wzmiankę o niej znalazłam
w książce Alexa Kerra Japonia utracona i narawdę warto się tam pofatygować. Piękna
budowla znajduje się na środku oczka wodnego i otoczona jest wspaniałym
ogrodem, w którym co sezon rosną inne kwiaty.
Wracając udało nam się jeszcze
zahaczyć o Kioto Obsevation Deck (
Kioto Tower), 100 metrowy szpikulec z
wieżą widokową na górze, a widok na Kioto nocą był naprawdę wspaniały. Po
drodze do hotel mijaliśmy jeszcze ciekawą bramę
Goei-do mon, jedną z
największych drewnianych bram na świecie (21 metrów szerokości x 13 metrów
głębokości x 27 metrów wysokości). Brama powstała w latach 1907-1911i prowadzi
do świątyni Shinshu Honbyo, której nam się jednak nie udało zobaczyć, bo
przyszliśmy zbyt późno.
Kioto - > Hiroszima, 29
kwietnia, poniedziałek
 |
Wyspa Itsukushima |
Pobudka z samego rana i dojazd na
stację autobusem - wsiadamy w Shinkansen do Hiroszimy. Nauczeni doświadczeniem
z Kioto tym razem wzięliśmy nocleg blisko stacji, więc zostawiamy nasze
giga-plecaki we wspaniałym APA Hotel (z onsenem) i wracamy na dworzec by
dojechać pociągiem do promu wiodącego na wyspę
Itsukushima, zobaczyć
najsłynniejszą bramę torii w Japonii. Niestety, pada, a mgły i chmury
ograniczają widoczność. Wysepka jest klimatyczna, ale oczywiście są na niej
tłumy. Strach pomyśleć jak to wygląda przy ładnej pogodzie. Spacerujemy więc
nad brzegiem zatoki, podziwiamy kamienie latarenki i starannie przystrzyżone
drzewa, wymijając natrętne jelonki.

Tutaj parę słów o śmieciach i
jedzeniu. W Japonii trudno o śmietnik - pojemniki na odpady są zazwyczaj w
sklepach konbini takich jak Seven-eleven czy preferowany przeze mnie Lawson,
czasami obok automatów z napojami. Jednak jeśli nie skonsumuje się nabytego
pożywienia na miejscu, śmieci należy zebrać ze sobą. Mimo takiego utrudnienia w
kraju jest bardzo czysto i nie widzi się porozrzucanych puszek czy pustych
opakowań. Rzadko się widzi, żeby ktoś jadł coś na ulicy albo w biegu, więc
nabyte kanapki czy batoniki należałoby zjeść od razu, a śmieci wyrzucić na
miejscu. Nas nie wpuszczono do jednej ze świątynek, bo mieliśmy pusty papierowy
kubek po kawie, którego przez 700 metrów nie było gdzie wyrzucić. Stąd w tym
miejscu taka dywagacja.
Z wysepki pływa speed boat
wiozący chętnych bezpośrednio do
Peace Memorial Park - miejsca, nad
którym 6 sierpnia 1945 roku o godzinie 8:15 spuszczono pierwszą bombę atomową.
W tej chwili jest tam rozległy park, cenotaf upamiętniający ofiary wybuchu,
kilkanaście pomników oraz wymowne
Muzeum Pokoju z wystawą poświęconą
wybuchowi bomby, jego skutkom, cierpieniem ofiar i walce o zaprzestanie
programów atomowych. Bardzo dużo jest indywidualnych historii ofiar, ich
cierpienia, poszukiwań zrozpaczonych rodzin, pieczołowicie zebranych pamiątek i
wspomnień z tego czasu. Cały kompleks parkowy jest starannie przemyślany, warto
zwłaszcza zobaczyć
Kopułę Bomby Atomowej, pozostałości po budynku
centrum wystawowego, które przetrwały wybuch i zostały zachowane w stanie
możliwie oryginalnym (wzmocnione tylko od środka żeby budynek się nie rozpadł).
Szacunki wskazują, że wybuch pochłonął 140 tysięcy ofiar, nieznana jest liczba
osób, które zmarły w wyniku choroby popromiennej albo innych powikłań jakiś
czas po detonacji. Pogoda była odpowiednia do okoliczności, cały czas lało.
Wieczorem prędka kolacja w ulubionej sieciówce Nakau, i spać.
Hiroszima -> Ibisuki 30
kwietnia, wtorek
Dzisiaj po raz pierwszy jak
ludzie - Shinkansen dopiero o 10:30, a nie o 8 rano jak codziennie. Ale droga
długa - zamierzamy dotrzeć najbardziej na południe jak zaplanowaliśmy, a więc
do
Ibusuki, na kąpiele w gorącym piasku. Koło 14 wysiedliśmy więc z
lokalnej kolejki i pomaszerowaliśmy na nocleg, bezskutecznie rozglądając się za
jakimś jedzeniem, ale pustki. Na noclegu (autentyczny japoński dom, z rytuałem
multikapciowym i bosym) dostaliśmy do dyspozycji bardzo zardzewiałe (ale
działające) rowery, więc ruszyliśmy eksplorować miasteczko. Skończyło się na
posiłku marketowym, a potem przewspaniałej kąpieli w gorącym (50-55 stopni)
piasku i kąpieli w onsenie z minerałami. Potem kolacja w lokalnej knajpce
(grillowane mięso i ryby), a później wieczorny spacer po ciepłym piasku - dzień
wypoczynkowy. W nocy w naszym japońskim domu obudził nas deszcz dudniący o dach
i tak się skończył błogi pobyt w Ibusuki.
Himeji 1 maja, środa
Dzisiaj wykorzystaliśmy okno w
deszczu i z naszego noclegu w Ibusuki dotarliśmy na stację w mniej niż 10 minut.
Stamtąd na raty docieraliśmy do
Himeji - podróż zabrała nam prawie 5
godzin. Półmilionowe Himeji słynie z pięknego zamku, widocznego z dworca jak na
dłoni. Powędrowaliśmy więc do słynnego zabytku, zjadając po drodze taki sobie
obiad (!). Wstęp na zamek w bilecie włączonym z Japońskim Ogrodem kosztował
1050 jenów. Trzeba pamiętać, że w Japonii wszystko zamyka się dość wcześnie,
więc zamek zamknął swe podwoje o 16, a ostatnie wejście do ogrodu było możliwe
o godzinie 16:30.
Zamek Himeji, zwany
również Zamkiem Białej Czapli, powstawał już od XIV wieku, ale w późniejszym
czasie przeszedł różnego rodzaju przebudowy i restauracje. W 1333 roku budowę
rozpoczęła rodzina Alamatsu, ale największych zmian dokonał Hideyoshi Toyotomi
w XVI wieku, a potem rodzina Tokugawa (XVII - XIX wiek). Jest wpisany na listę
Światowego Dziedzictwa UNESCO, posiada status Dziedzictwa Narodowego Japonii i
wraz z zamkami w Kumamoto i Matsumoto jest wśród trzech najważniejszych zamków
w Japonii.
Zwiedza się go fantastycznie, do
przejścia jest 6 pięter (zwiedzamy w skarpetkach, buty nosząc ze sobą w
foliowym worku po wąskich schodach) po skrzypiącej podłodze, z widokami na
miasto z każdej strony. Na każdym piętrze jest tablica informacyjna z kodem QR,
odnoszącym do ciekawostek z danego piętra. Do zwiedzenia, koniecznie, jest
zachodnia baszta, która została zbudowana dla księżniczki Sen.
Zamek nigdy nie został zniszczony
i jest jednym z 12 oryginalnych zamków w Japonii.
Tereny wokół zamku są rozległe, a
ścieżki kręte (celowo, w obronie przed potencjalnym atakiem). Niedaleko
znajduje się
Ogród Japoński - skusił nas bilet za 50 jenów i nie pożałowaliśmy.
Żeby dostać się do ogrodu trzeba całkowicie wyjść z terenów zamkowych i
skierować się z mostku prowadzącego do zamku na prawo.
Niewielki Ogród Japoński zachwyca
- wielością ścieżek, przedstawionymi krajobrazami, pagodami, rzeczkami,
wodospadami, herbacianymi pawilonami i przede wszystkim starannie zadbaną
roślinnością. Widzieliśmy już kilka ogrodów, ale ten w niczym nie ustępuje tym
najpiękniejszym.
Himeji jest ciekawym miastem, bo
w jego panoramie co i rusz wyrasta jakieś niezamieszkanie wzgórze, co sprawia,
że widoki są urozmaicone i przyjemne dla oka.
My dalej w lokalną kolejkę i
ruszamy do Kobe na słynną na cały świat wołowinę.
 |
Kolacja urodzinowa - aż ślinka cieknie! |
Kobe - > Nagoya 2 maja,
czwartek
Dzień podróżniczy, znów z rańca w
pociąg i teraz kierujemy się do APA Hotel w Nagoi, koło dworca. Zrzucamy
plecaki i lecimy coś przekąsić, a dalej wsiadamy w pociąg i jedziemy do
Gifu,
gdzie na wzgórzu nad miastem dominuje niewielki zamek. Pogoda jest piękna więc
szkoda nam ją marnować na chodzenie po muzeach. Zamek stoi na szczycie wzgórza
Kinkazan, na które można wjechać kolejką linową (koszt biletu 1300 jenów w górę
i w dół). Wstęp do zamku kosztował 200 jenów i łączył się z wejściówką do
malutkiego muzeum. Zamek miał chyba z 4 piętra, a z jego szczytu rozciągała się
wspaniała panorama na miasteczko Gifu. Obiekt powstawał w latach 1201-1204,
jednak po roku 1600 został zburzony. Obecna konstrukcja pochodzi z lat 50-tych
XX w., ale widok ze szczytu i przejazd kolejką warte są wycieczki. Na szczycie,
oprócz restauracji, znajduje się również Wioska Wiewiórek (Squirrell Village),
trochę smutne miejsce ogrodzone kratami, gdzie wiele spasionych wiewiórek jest
karmionych przez równie wielu turystów. A dookoła, za kratami, piękny las...
Nagoya - > Tokio 3 maja,
piątek
Ponieważ trafiliśmy na złoty
tydzień w Japonii (ichnia majówka), nie udało nam się zarezerwować porannego
pociągu do Tokio. Mogliśmy wykąpać się jeszcze raz w hotelowym onsenie, wyspać
się porządnie i pójść na solidne śniadanie. Jedzenie w Japonii jest tanie i
pyszne, dużo pełnowartościowego białka (jajka, tofu, ryby, wołowina), a do tego
szybko i atrakcyjnie podane.
Shinkansenem dostaliśmy się na
dworzec Główny w Tokio, a dalej - po przesiadce w lokalną linię - do naszego
hotelu APA w dzielnicy Nihombashi Bakurocho. Nauczeni doświadczeniem wybraliśmy
hotel blisko stacji z dobrą opcją dojazdu. Dzięki pobytowi w APA hotelu w Nagoi
mieliśmy kupon na check-in o 13 i postanowiliśmy go wykorzystać (i nam się
udało!) Dosłownie wręcz zrzuciliśmy plecaki i poszliśmy na miasto.
 |
Pałac cesarski w Tokio |
Z Dworca Głównego poszliśmy do Pałacu
Cesarskiego, który wygląda trochę jak Central Park w Nowym Jorku, otoczony
wieżowcami. Widzieliśmy most Nijubashi, paradną bramę dla ważnych
gości cesarza, który pałac zamieszkuje.
 |
Bulwar Omotesando |
Dalej przejechaliśmy kolejką do
dzielnicy
Shibuya, zobaczyć słynne przejście dla pieszych. Ilość ludzi
nas kompletnie zaskoczyła, niemal każdy z telefonem, streamujący lub
rozmawiający ze znajomymi, robiący zdjęcia, tańczący, skaczący albo chodzący w
te i wewte z jakimś przesłaniem. W końcu cały świat patrzy. Zaraz obok, tuż
przy wyjściu z dworca, stoi
pomnik Hatchiko, wiernego pieska, który
wiele lat po śmierci swojego Pana przychodził codziennie pod stację by czekać
na jego powrót z pracy. Obecnie jest to miejsce spotkań, ale jak można kogoś
wypatrzeć w tym tłumie, to nie wiem.
Dalej pomaszerowaliśmy do bulwaru
Omotesando, gdzie każda licząca się na świecie marka modowa chce mieć swój
butik, a wielu utalentowanych i nagradzanych architektów realizowało swoje
projekty. Kolejki stały do sklepów Chanel czy Louis Vuitton, a ochrona dbała,
by w luksusowym sklepie nie było zbyt wielu klientów.
 |
Ginza |
Stamtąd - bo było nam nadal mało
- przejechaliśmy metrem do
Ginzy, finansowego centrum Tokio. Shibuya
przy Ginzie wygląda jak pretensjonalna młodsza siostra. Tu to się dzieje!
Zaczęliśmy od
MIKIMOTO Ginza 2, budynku projektu Toyo Ito, betonowego
gmachu z zupełnie nie standardowym oknami. Dalej
V88, budynek
projektanta Jana Mitsui o zaokraglonych kształtach. Niedaleko stamtąd do
Ginza
Wako, luksusowego domu towarowego z 1932 roku. Naprzeciwko stoi
Ginza
Place, ciekawy budynek pracowni architektonicznej Klein Dytham z salonem
Nissana na dole. W zasadzie nad każdym budynkiem wzdłuż głównej alei można by
było się rozwodzić. Gdyby tylko człowiek miał taką wiedzę!
Późnym wieczorem, opici Ginzą,
wróciliśmy do hotelu.
Fuji, Kawaguchiko Lake, 4
maja, sobota
 |
Góra Fuji znad jeziora Kawaguchiko |
Tym razem na autobus 8:15 -
autobusem jeszcze nie jechaliśmy i raczej nie powtórzymy tego doświadczenia :) Korki
straszliwe, ale zależało nam na oknie pogodowym. Zamiast jechać 2 godziny
jechaliśmy 3.5, ale nadal było warto. Widok na górę Fuji znad jeziora
Kawaguchiko zapiera dech w piersiach! Dojechaliśmy autobusem nr 9 ze stacji
Kawaguchiko (niedaleko tejże znajduje się słynny Lawson z niesamowitym widokiem
na górę Fuji – miejsce tak oblegane, że widok został w kocu zasłonięty
nieestetyczną czarną siatką, bo nieostrożni turyści wpadali na jezdnię pod
samochody robiąc zdjęcia) niemal do ostatniego przystanku, znaleźliśmy sobie
spokojne miejsce i kontemplowaliśmy. Wróciliśmy trochę spacerem, trochę
autobusem - nasz powrotny autobus był opóźniony o prawie 30 minut, wywiązała
się też niezła awantura dotycząca numeru autobusu i mogliśmy poobserwować
kłótnię chińsko-japońską. W drodze powrotnej też były korki, więc wróciliśmy na
Shibuyę koło 19 i pojechaliśmy do hotelu, żeby zjeść coś lokalnie.
 |
Wiosenne ogrody przy Kawaguchiko |
Żałuję, że nie udało nam się
zobaczyć lasu Aokigahara, który jest o jakieś 30 minut jazdy od jeziora
Kawaguchiko, ale spokojny spacer brzegiem jeziora, ujęcia dronem, zdjęcia i
napawanie się tym pięknym miejscem w znakomitej pogodzie okazało się
ważniejsze. Las Aokigahara to las samobójców, cieszące się smutną sławą
miejsce, do którego Japończycy przyjeżdżają zakończyć swoje życie. Można
dokonać tu drastycznych odkryć, a samo miejsce jest ponoć ponure i
nieprzyjemne.
Nikko, 5 maja, niedziela
 |
Kanmangafuchi Abyss |
Znów korzystamy z okna pogodowego
i jedziemy Shinkansenem, a potem lokalną kolejką do Nikko, gdzie mamy dwie
atrakcje do zwiedzenia – aleję
Kanmangafuchi Abyss, wzdłuż której stoją
buddyjskie posążki Jizo w czerwonych czapeczkach. Ścieżka prowadzi wzdłuż
koryta rwącej rzeki, która – wezbrana – nie raz wyrządziła figurkom szkodę. Figurki
mają chronić dzieci i podróżnych, a kolor czerwony symbolizuje ochronę przed
złem. Miejsce ma swój niesamowity urok, a ponieważ jest dość oddalone od
głównego kompleksu świątynnego, jest tam cicho i spokojnie. Przy wejściu do
alejki sprzedają znakomite lody – ja jadłam o smaku zielonej herbaty matcha, a Małżonek
– czarnego sezamu. No pyszota!
 |
Nikko Toshho-gu |
Wróciliśmy do centrum, by
zwiedzić
Nikko Toshho-gu – okazały XVII-wieczny kompleks świątynny
pierwszego szoguna, z kolorowymi budynkami i dziełami sztuki. Do kompleksu
prowadzą okazałe zdobione bramy, a wśród imponujących zdobień można dostrzec
choćby
figurki trzech mądrych małp, które symbolizują japońską mądrość
„nie widzę nic złego, nie słyszę nic złego, nie mówię nic złego” (mizaru,
kikazaru, iwazaru). Przysłowie to tłumaczone jest jako niedoszukiwanie się
błędów w czynach i słowach innych ludzi, a zaczynaniu od siebie. Inną znaną
rzeźbą w kompleksie jest figurka
śpiącego kota (
nemuri neko).
 |
Nemuri neko |
Bramy zdobią malowidła smoków, czapli i piwonii. Nieco nad świątynią znajduje
się szintoistyczna świątynia
Okumiya Hoto, gdzie znajduje się mauzoleum
szoguna Tokugawy. Cały kompleks robi niesamowite wrażenie i naprawdę warto się
tam wybrać na całodzienną wycieczkę z Tokio.
Wieczorem w Tokio podeszliśmy
jeszcze pod szintoistyczny chram istniejący od 841 roku z psami-lwami przy
wejściu, w którym dzieci i rodzice modlą się o pomyślność w szkole (stąd
figurka chłopca z plecaczkiem), czyli Teppozu Inari Shrine, kawałek
dalej widzieliśmy wieżę St Luke’s Garden Tower, z której ponoć rozciąga się
piękny widok na miasto. Niedaleko można znaleźć popiersie Siebolda, odpowiedzialnego
za wprowadzenie współczesnej medycyny do Japonii, a wtym samym parczku
instalację Time of Stars. Stamtąd pomaszerowaliśmy do świątyni Tsukiji
Hongwan-ji, należącej do buddystów. Oryginalna świątynia i jej odbudowywane
wersje były wielokrotnie niszczone przez trzęsienia i pożary, a obecna wersja z
1934 roku została zaprojektowana przez architekta Chûta Itõ, zaproponował
świeżą interpretację architektury hinduskiej, dzięki czemu świątynia znacząco
się wyróżnia spośród wszystkich w Tokio. Wieczorem jest pięknie podświetlona.
Znów niedaleko znajduje się pomnik pieska Chirori, pierwszego psiego terapeuty
w Japonii, wraz ze specjalnymi instalacjami do masażu stóp. Świetnie się tam
bawiliśmy przed powrotem do hotelu.
 |
Tsukiji Hongwan-ji Temple |
Kamakura, Yokohama, 6 maja,
poniedziałek
 |
Kompleks Hasedera |
 |
Kamakura Daibutsu |
Poniedziałek wykorzystaliśmy na
wizytę w mieście Kamakura, do którego dojechaliśmy poranną kolejką. Zaczęliśmy
od
Kotoku-in, cichej świątynki znanej z monumentalnego, wykonanego z
brązu posągu siedzącego Buddy (Kamakura Daibutsu). Co ciekawe, do figury można
wejść i zobaczyć, co jej w głowie siedzi, oraz zaobserwować, z jakich kawałków
została zrobiona. Odlewano ją w trzydziestu formach, budowano ją od doł,
montując kolejne części na specjalnych nakładach. Zważywszy, że figura liczy
sobie niemal 800 lat, ta technika musiała imponować. Parę minut spacerkiem
dalej znajduje się buddyjska świątynia z VIII wieku, Hasedera, z ogromnym drewnianym
posągiem bogini Kannon. Świątynię otacza malowniczy, położony na wzgórzach
ogród,a w nim można znaleźć setki figrek Jizu. Przeszliśmy się też brzegiem morza,
które widzieliśmy z ogrodu, ale zimny wiatr szybko wygnał nas z plaży.
Wsiedliśmy więc w kolejkę i
pojechaliśmy do Jokohamy, gdzie zależało nam na zobaczeniu China Town. Jakie
tam było jedzenie! Totalny obłęd! Gabryś uparł się też na przejażdżkę kolejką
linową (https://yokohama-air-cabin.jp/en/),
która była droga i mało ekscytująca, ale dzięki niej wróciliśmy wybrzeżem do
centrum i znaleźliśmy pierwszy sklep „Wszystko za 100 jenów”, gdzie obkupiliśmy
się po uszy!
Tokio, 7 maja, wtorek
 |
Nihonbashi Bridge |
Czas tak szybko leci! Jeden z
ostatnich, dla mnie przepełnionych już smutkiem wynikającym z rychłego wyjazdu,
dni rozpoczęliśmy od wybrania się do jednego z najstarszych mostów w Tokio,
Nihonbashi
Bridge, nad którym bezceremonialnie postawiono trasę szybkiego ruchu. Piękny
most ginie więc w cieniu autostrady. Niedaleko znajduje się muzeum latawców (
Tako
no Hakubutsukan), zaskakująco ciekawe i niezwykłe. Trudno nam je jednak było
znaleźć i musieliśmy prosić o pomoc w odnalezieniu wejścia.
Bardzo chcieliśmy zobaczyć też
legendarny sklep Mandrake Complex, kilka pięter wypełnionych mangą,
lalkami, robotami, komiksami, kolekcjonerskimi figurkami i sami nie wiemy, czym
jeszcze. Ciekawe doświadczenie. Niedaleko znów był sklep „Wszystko za 100 jenów”,
dokupiliśmy więc kilka drobiazgów, wróciliśmy na Ginzę i do hotelu.
Tokio, 8 maja, środa
 |
The Sumida Hokusai Museum |
 |
Borderless |
Na środę zaplanowaliśmy wizytę w siedzibie
firmy
Hideo Kojimy, który stworzył grę Death Stranding. Kupiliśmy trochę
merchu i ruszyliśmy do
Metropolitalnego Muzeum Sztuki Tokio, gdzie część
wystawy z pracami lokalnych artystów (nie najwyższych lotów) udostępniana jest
za darmo. Trwała tam też właśnie wystawa Giorgio de Chirico, przybliżająca
twórczość artysty, więc z zaciekawieniem obejrzeliśmy. Stamtąd pojechaliśmy kawałek
do Muzeum Hokusaia (
The Sumida Hokusai Museum), które mieści się w
ciekawym, nowoczesnym i specjalnie na rzecz artysty wybudowanym muzeum. Ponieważ
zaczęło padać, wróciliśmy do
Narodowego Muzeum Sztuki Zachodniej, gdzie
znalieźliśmy obrazy takich twórców jak Le Corbusier, Goya, Rembrandt, Rodolphe
Bresdin, Odillon Redon, Paul Cezanne, Leonard-Tsugugaru Foujita, Jackson Pollock,
Claude Monet, Marice Denis, Paul Signac, Sakamoto Natsuko, Renoir, El Greco,
Daumier, Millet, Berthe Morisot, Coubert, Camille Pisarro czy Alfred Sisley. W
końcu stwierdziliśmy, że spróbujemy szczęścia i zobaczymy, czy da nam się wejść
do
Bordelress (
https://www.teamlab.art/jp/e/tokyo/),
do którego mieliśmy kupione bilety na dzień później. Szliśmy raczej przekonani,
że nie zostaniemy wpuszczeni i wejście nam po prostu przepadnie, a jednak udało
nam się przekonać obsługę, żeby wpuściła nas dzień wcześniej. Borderless jest
niezwykłym doświadczeniem – to interaktywna instalacja, która kreuje niezwykle,
zmieniające się na naszych oczach przestrzenie, gdzie opływa nas światło i
dźwięk. Po ścianach paradują korowody zwierząt, spada na nas interaktywny
deszcz, rozkwitają niezwykle rośliny, możemy się też zanurzyć w Sali pełnej
luster, gdzie podłoga oddala się od nas wielokrotnie, dając wrażenie lotu. To
jak bycie naćpanym na trzeźwo. Zupełnie niezwykłe doświadczenie. Było co
zwiedzać! Jeszcze tylko paciorek, sushi i spać!
Tokio -> Pekin, 9 maja,
czwartek
 |
Miasto po horyzont - Shibuya Sky |
Nasza przygoda w Japonii dobiega
końca. Na sam koniec naszej wycieczki, w sumie trochę pomyłkowo (myśleliśmy, że
samolot powrotny mamy dzień później) zarezerwowaliśmy wejście na
Shibuya Sky
(
https://www.shibuya-scramble-square.com/sky/ticket/
). Wejście rezerwowaliśmy ponad miesiąc wcześniej, a i tak mieliśmy kłopot z
dostępnością biletów. Szczęśliwie godzinę wejścia mieliśmy wyznaczoną pomiędzy
10:00 a 10:20, więc mogliśmy jeszcze skorzystać z nietaniej atrakcji (2200
jenów za osobę). Niestety, brzydka pogoda i dość mocny wiatr sprawiły, że
wyższa i najbardziej atrakcyjna część dachu była zamknięta, więc można było
oglądać Tokio tylko z wewnątrz biurowca, z 47 piętra. Nieźle się przy tym
ubawiliśmy, bo w zasadzie z żadnej ze stron nie byliśmy w stanie rozpoznać
żadnych znanych nam widoków, chociaż po Tokio jeździliśmy sporo i byliśmy
przecież wcześniej w dzielnicy Shibuya. W przysłosci wybierałabym
Tokio Sky
Tree (
https://www.tokyo-skytree.jp/en/ticket/individual/),
Shibuya Sky przez zamknięcie najwyższego piętra był dla mnie rozczarowaniem. Z
wieżowca pognaliśmy na stację, by dotrzeć na lotnisko na czas. Wracaliśmy przez
Pekin i mieliśmy chwilę czasu na wyjście z lotniska po nieprzyjemnych, choć
szybko załatwionych formalnościach, więc posmakowaliśmy chińszczyzny w
najbliższym centrum handlowym i wróciliśmy na samolot Pekin – Budapeszt, a
stamtąd samochodem do domu, walczyć z jetlagiem i wspominać wycieczkę życia.
Wycieczka życia
Japonia totalnie nas zachwyciła z
wielu względów:
·
Jedzenie – posiłki w knajpkach,
sieciówkach, a nawet niewielkich rodzinnych restauracjach były znacznie tańsze
niż w Polsce, a jakość jedzenia wręcz nieprawdopodobna. Sushi w bardzo, w
którym jadło się na stojąco, kosztowało 25zł za 9 kawałków ze znakomitym świeżym
surowym mięsem; obiad to koszt 680-1100 jenów, często z surowym tuńczykiem,
obowiązkowo z podawaną dodatkowo zupą miso; zawsze jakiś napój serwowany jest
do posiłku za darmo, najczęściej jest to woda lub zielona herbata z lodem.
Ramen kosztował 660-1200 jenów, często podawany z gryczanym makaronem soba.
Warto też skusić się na niesamowitej jakości wołowinę (wagyu, kobe), której
koszt jest nieco wyższy – od 2000 jenów, ale nadal znacznie tańszy niż w
Polsce. Objadaliśmy się tymi smakołykami przy każdej okazji. Restauracyjek i
jadłodajni jest pełno na każdym kroku, a już prawdziwe ich zatrzęsienie
następuje koło stacji kolejowych i dworców. Często korzystaliśmy też z
marketowego jedzenia – kanapek onigiri kupowanych w konbini (75-150 jenów),
przecenianego wieczorem sashimi czy sushi. Kawa w Japonii jest niesamowicie
tania, bo kosztuje od 100 jenów w wersji podstawowej (a więc mojej – czarna bez
dodatków) do około 250 jenów w wersji wypasionej (duże latte). Oczywiście mówię
o cenach konbini, a nie Starbucksie, którego wszędzie pełno, zwłaszcza w
wyróżniających się atrakcyjnością lokalizacjach.
·
Atrakcje – większość atrakcji jest
dostępnych po naprawdę przystępnych cenach – najczęściej 1000 jenów, a więc ok.
25 zł. Ich różnorodność zachwyca – od punktów widokowych, poprzez stare zamki,
świątynie, ogrody, po muzea i nowoczesne punkty rozrywki. Do tego dochodzą
onseny, w których można wygrzać zmęczone codziennym chodzeniem mięśnie, a które
można często znaleźć… we własnym hotelu.
 |
Muzeum Latawców w Tokio |
·
Kultura – może zabrzmi to mało
zachęcająco, ale był to pierwszy kraj, w którym czułam się jak obywatel drugiej
kategorii. Japońskie społeczeństwo jest tak ułożone i nauczone porządku, że
wyglądamy przy nim jak barbarzyńcy. Musieliśmy nauczyć się stawania w kolejce
przy wsiadaniu do metra czy pociągu, oduczyć głośnych rozmów i śmiania się w
miejscach publicznych. Japończycy szanują się nawzajem i jeśli do kogoś w
shinkansenie zadzwoni telefon, osoba wychodzi poza przedział, by swoją rozmową
nie zakłócać ciszy i spokoju innych. Zwłaszcza, że wiele osób w komunikacji
miejskiej i śródmiejskiej po prostu śpi, nawet na stojąco.
·
Łatwość poruszania się – Japonia jest
jednym z najlepiej skomunikowanych krajów na świecie. Tokio jest oplecione tak
gęstą siecią kolejek i metra, a połączenia dostępne są tak często, że nie
widzieliśmy w mieście korków. Parkowanie jest bardzo kłopotliwe, uliczki
ciasne, więc większość osób wybiera znakomicie rozwiniętą, choć w godzinach
szczytu mocno zatłoczoną komunikację miejską. Bilety nie są drogie, a ich cena
zależy od długości przejazdu. O punktualności japońskich przewoźników krążą
legendy, które są prawdziwe. Podczas 11 minut, kiedy czekaliśmy na nasz pociąg
powrotny na lotnisko, na nasz peron podjechało 5 składów, a nasz był szósty.
Każdy wsiada za porządkiem, a nawet jeśli się nie dobiegnie do metra, które
właśnie zamyka drzwi, za kilka minut będzie następne. Podobnie z shinkansenami
– bilety trzeba sobie osobno zarezerwować i odebrać w biletomatach lub punktach
informacji turystycznej na dworcach, choć są zawarte w Japan Rail Pass (w
większości, niektóre składy są dodatkowo płatne). Na większość Shinkansenów
obowiązuje rezerwacja miejsc, a zwłaszcza podczas długiego majowego weekendu,
który przypada w Polsce w tym samym czasie co w Japonii, warto zająć się tym z
pewnym wyprzedzeniem.
 |
Shinkansen |
·
Na osobny podpunkt zasługuje szacunek –
okazywany sobie na każdym kroku. Konduktor przed opuszczeniem wagonu odwraca
się przodem do pasażerów i składa im ukłon, delikatnym skinięciem głowy wita strażnik
na dworcu wjeżdżającego maszynistę, nawet osoba myjąca podłogę w sklepie zanim
wyjdzie na zaplecze kłania się w stronę kręcących się po przybytku klientów.
Chociaż Japończycy są naprawdę – i zaskakująco – słabi w języku angielskim,
starają się nie zostawić turysty bez pomocy, jeśli są o takową poproszeni. W
każdym sklepie, barze, kasie będzie nas witało skinienie głowy i Arigato
gozaimas! (Dziękuję bardzo!) na do widzenia. Ludzie zachowują się cicho i
starają się sobie wzajemnie nie przeszkadzać.
Pozostaje tylko planować powtórny
przyjazd!