Największa męka czytelnicza tego roku. Początek jakoś poszedł, ale potem książka była nużąca w swojej obrzydliwości, zimna i odpychająca. Zmuszałam się do dobrnięcia do końca, chociaż za samo zakończenie dodaję jeden punkt w mojej ocenie.
Holenderska rodzina
hodowców bydła doświadcza straty – podczas jazdy na łyżwach na jeziorze topi
się ich najstarszy syn, Matthies. Bohaterami są rodzice oraz trójka rodzeństwa –
syn Obbe, średnia córka i narratorka Jas oraz najmłodsza Hanna, którzy w
zasadzie są pozostawieni samym sobie. Rodzice odcinają się w swoim bólu od
dzieci i siebie nawzajem, matka pogrąża się w depresji, a ojciec w pracy.
Budrysówka, bo taki ma przydomek starsza z dwóch córek, zakłada więc swoją zbroję
przed światem, czerwoną kurtkę, i tak stara się obronić przed bakteriami, swoim
dorastaniem i rozkwitającą seksualnością, której nikt jej nie tłumaczy, oraz kolejnymi
doświadczeniami spadającymi na rodzinę. Po jakimś czasie w ich rejonie rozwija
się epidemia pryszczycy, i duże stado krów, którym opiekuje się rodzina, musi
zostać w całości wybite. Znika więc obowiązek pracy, który organizował rodzinie
życie i wyznaczał rytm dnia, ale to nie sprawia, że zaczynają ze sobą spędzać
więcej czasu czy okazują sobie jakąkolwiek czułość. Świat rodziny Mulderów jest
okrutny, zimny i surowy. Rodzice szukają pocieczenia w swoim prostestanckim zborze,
ale ich Bóg jest taki jak ich świat, nie niesie pocieszenia. Dzieci nieustannie
eksperymentują ze swoją rozbudzoną seksualnością (a opisów ich działań jest tak
wiele, że odkładałam książkę ze znużeniem). Rodzice nie mają żadnej kontroli, ten
świat się rozpada i dąży do nieuchronnej zagłady. A ona nadchodzi.
Ważnych tematów w
książce jest całkiem sporo – radzenie sobie (lub w tym przypadku całkowite
nieradzenie) ze stratą, dojrzewanie, natura, wiara, relacje rodzinne. Niewielka
społeczność, w której mieszka rodzina, nie jest źródłem relacji, wsparcia czy
pocieszenia, a wywiera na rodzinie dodatkową presję. Dziewczynki nauczyły się,
by sztucznie uśmiechać się do sąsiadów, by nie generować niepotrzebnych pytań. W
szkole są obiektem do wyśmiewania, a ojciec w końcu nakazuje Jas zdjąć kurtkę.
Wyznaczony dzień nie potoczy się jednak tak, jak tego chcą rodzice.
Zastanawia mnie
tylko, po co Rijneveld umieszcza w książce tyle trudnej do zniesienia fizyczności?
Sceny masturbacji występują dosłownie co kilka stron, ale jest też zjadanie
glutów, wkładanie krowie świderka do serów do odbytu, lewatywa mydłem, którą
robi ojciec córce, itd. W zasadzie zakłóca to obraz, może też przyciąga uwagę
czytelnika w niewłaściwe miejsca. Dorastanie bez żadnego wsparcia, we wrogim,
nadmiernie surowym środowisku jest trudne. Czy dziecięce frustracje w ten właśnie
sposób zostają rozładowane? To jakiś wentyl na ujście nagromadzonej pary?
Dla mnie książka
ciągnęła się w nieskończoność i czytałam ją dosłownie po kilka stron, żeby
dojść do końca. Z pewnością nie będę chciała do niej wrócić i nie była dla mnie
szczególnie prawdziwa. Tym bardziej zastanawia mnie nagroda Bookera z 2020 roku.
Przewodniczący nagrody uzasadniał ten wybór następująco: „Łącząc rozbrajającą
nową wrażliwość z tłumaczeniem szczególnej czułości, Niepokój przychodzi o
zmierzchu jest czułą i instynktowną ewokacją dzieciństwa rozdartego między
wstydem a zbawieniem”. Tylko czy żeby naprawdę dojść do czułości i wrażliwości,
tzreba się przebijać przez tyle stron okrucieństwa i chłodu?
Moja ocena: 4/10.
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021
Tłumaczenie: Jerzy Koch
Liczba stron: 320
ISBN: 978-83-08-07377-3
The biggest reading torment of this year. I’ve read it quickly at the
beginning, but then the book was tedious in its abomination, cold and
repulsive. I forced myself to finish it, although for the very ending I add one
point to my rating.
A Dutch cattle breeding family is suffering a loss - their eldest son,
Matthies, drowns while skating on a frozen lake. The protagonists are parents
and three siblings - son Obbe, middle daughter and narrator Jas and the
youngest Hanna, who are basically left to themselves. Parents cut themselves
off from their children and each other in their pain, the mother looses herself
in depression and the father at work. Jas puts on her armor from the world, a
red jacket, and so she tries to protect herself against bacteria, her
adolescence and flourishing sexuality, which no one explains to her, and
further experiences falling on her family. After some time, an epidemic of hoof-and-mouth
disease (HMD) develops in their area, and the large herd of cows that the
family cares for must be completely slaughtered. So the work obligation that
organized the family life and set the rhythm of the day disappears, but this
does not make them spend more time with each other or show any tenderness. The
world of the Mulder family is cruel, cold, and harsh. Parents seek comfort in
their Protestant church, but their God is just like their world, not consoling.
Children are constantly experimenting with their awakened sexuality (and there
are so many descriptions of their actions that I put the book aside wearily). Parents
have no control, this world is falling apart and it is heading for its
inevitable destruction. And so it comes.
There are quite a few important topics in the book - coping (or in this
case completely failing to cope) with loss, maturing, nature, faith, family
relationships. The small community in which the family lives is not a source of
relationship, support or comfort, but puts additional pressure on the family.
The girls learned to artificially smile at their neighbors so as not to
generate unnecessary questions. They are the object of the school to be
ridiculed, and the father finally orders Jas to take off her jacket. However,
the appointed day will not turn out as the parents want it to.
I just wonder why Rijneveld puts so much unbearable physicality in the
book? The masturbation scenes come literally every few pages, but there is also
eating snot, putting cheese screw into the cow’s anus, the soap enema that the
father makes to his daughter, etc. It basically distorts the picture, maybe
draws the reader's attention in the wrong places as well. Growing up without
any support in a hostile, overly harsh environment is difficult. Are children's
frustrations released in this way? Is it some kind of valve for the outlet of
the accumulated steam?
For me, the book went on forever and I literally read it several pages
to come to the end. I certainly won't want to go back to it, and it wasn't
particularly reliable to me. This makes me even more puzzled, as it has won the
2020 International Booker Prize. The award chairman justified this choice as
follows: "Combining a disarming new sensibility with translation of
singular sensitivity, The Discomfort of Evening is a tender and visceral
evocation of a childhood caught between shame and salvation." But is it
necessary to go through so many pages of cruelty and coldness to really come to
tenderness and sensitivity?
My rating: 4/10.
Title: The Discomfort of Evening
Publishing House: Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021
Translation: Jerzy Koch
Number of pages: 320
ISBN: 978-83-08-07377-3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz