poniedziałek, 2 grudnia 2019

Colson Whitehead, Kolej podziemna Czarna krew Ameryki (The Underground Railroad)

Skusiła mnie okładka. Wygląda jak plakat z dawnego amerykańskiego westernu - jest prosta, graficzna, a jednocześnie wysmakowana. Dodatkowo - pozycja ta została uhonorowana nagrodą Pulitzera za rok 2017, ma rekomendację Baracka Obamy i została również wpisana na listę Oprah Winfrey (od czego zresztą Whitehead się odżegnywał). Co prawda historia niewolnictwa w Ameryce Północnej, a w zasadzie jej fragment, niezupełnie mnie interesowała, ale zaczęłam czytać. Uczucia mam mieszane.

Jedno życie, które starczyłoby na kilka powieści


Whitehead zapoznaje nas z historią Cory, a w zasadzie jej rodziny. Matka Cory, Mabel, uciekła pozostawiwszy córkę samą na farmie bawełny w Georgii, i nie udało się nikomu ustalić jej dalszego losu. Porzucona dziewczynka trafia do specjalnego domu dla wyrzutków, Hobu, i z siekierą w ręce broni kawałka poletka pozostawionego przez matkę.
Kiedy dorasta, inny niewolnik, Caesar, proponuje jej ucieczkę. Dziewczyna początkowo jest przeciwna, ale kiedy wyjątkowo okrutny właściciel wyznacza ją jako swoją kolejną nałożnicę (dziewczyna była już wcześniej zgwałcona przez niewolników z farmy, towarzyszy swojej niedoli), przestaje się wahać. Zbiegowie używają systemu kolei podziemnej - faktycznie istniejącej siatki domostw i tras przerzutowych niewolników, którzy mieli trafiać do wolnych stanów lub do Kanady. W książce Whiteheada tytułowa kolej staje się ukrytą pod ziemią siecią torów wraz z obsługującymi ją konduktorami, zwiadowcami, etc. Corze udaje się zbiec do Karoliny Południowej, gdzie wraz z Cezarem znajdują pracę i czują się bezpiecznie. Dziewczyna wie, że jeśli zostanie złapana, spotka ją straszliwy los - podczas ucieczki zabiła w obronie własnej młodego chłopca, ścigana jest więc nie tylko jako cudza własność, ale także jako morderczyni. Towarzysząca jej w ucieczce niewolnica Lovey została schwytana i powieszona na haku, gdzie zmarła okrutną i powolną śmiercią.
Bezpieczeństwo Cory i Cezara w Karolinie Południowej jest jednak względne, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, w tym stanie prowadzone są badania nad sterylizacją niewolników pod pozorem pomagania w kontroli urodzeń. Po drugie, bezwzględny łowca niewolników, Ridgeway, wpada na jej trop. Mężczyzna jest zdeterminowany, by ją schwytać, ponieważ nigdy nie udało mu się znaleźć jej matki, Mabel, której zresztą Cora szczerze nienawidzi za zostawienie jej na pastwę losu. Dziewczynie udaje się zbiec, niestety Cezar nie ma tyle szczęścia.
Cora używa kolei podziemnej i zostaje przewieziona do Północnej Karoliny, gdzie z narażeniem życia pomaga jej zawiadowca stacji, Martin. Ukrywa on Corę na strychu swojego domu przez wiele miesięcy, aż w końcu donosi na niego jego własna pomoc domowa, a Ridgeway dopada Corę. Jednak podczas drogi powrotnej szczęście uśmiecha się do dziewczyny i zostaje wyzwolona przez zbiegłych niewolników i znajduje schronienie w Indianie, na farmie, której właściciel udziela schronienia zbiegłym niewolnikom i zapewnia im godne warunki życia. Sąsiedzi jednak patrzą na rosnącą w siłę populację czarnoskórych z niechęcią i podczas zebrania wspólnoty napadają na nią, palą zabudowania, zabijają właściciela farmy i ponownie zmuszają niewolników do ucieczki. Cora znów wpada w ręce Ridgewaya i zostaje zmuszona, by pokazać mu wejście do kolei podziemnej. Udaje jej się uderzyć go i odepchnąć, co umożliwia jej ucieczkę na drezynie. Wyczerpana, spotyka na swej drodze osadników i czarny mężczyzna zabiera ją na swój wóz.

Wszystkie elementy dobrej książki

Fabuła biegnie wartko, a okrucieństwa spotykające niewolników na farmie opisane są w naturalistyczny, szczegółowy sposób. Dla mnie to główny powód, by po książkę sięgnąć. O potwornym losie niewolników słyszy się nie raz, ale dopiero opowiedziany z pierwszoosobowej perspektywy staje się przejmujący i straszny. 

Uprzedmiotowienie czarnych mieszkańców Ameryki dotyczy każdej sfery życia - na farmach są wykorzystywani jako tania siła robocza do pracy ponad siły, potem - teoretycznie wolni - służą eksperymentom na ludzkim ciele. Po śmierci ich zwłoki są wykopywane i sprzedawane do sekcji. "Po śmierci murzyn stawał się człowiekiem. Dopiero wtedy był równy białemu", pisze Whitehead (s. 175). Nawet Ethel, żona Martina, która niechętnie przyjmuje Corę pod swój dach i pozwala jej się ukrywać w swoim domu, akceptuje ją dopiero wtedy, kiedy może się nią zająć podczas choroby i ewangelizować. "Nareszcie miała własnego dzikusa", padają gorzkie słowa (s. 245).

Niestety, mam wrażenie, że na tym powody, by po książkę sięgnąć, się kończą. Zaskakująco jak na doświadczenie autora, książka wygląda jak napisana po przeczytaniu podręcznika "jak napisać dobrą powieść". Emocjonujący pierwszy rozdział - jest, uciemiężona główna bohaterka - jest, okrutny czarny charakter - nawet dwóch! Mimo odhaczonych wszystkich składowych trzymającej w napięciu powieści czegoś jej jednak brakuje. Nie porywa, wydaje się schematyczna i sztampowa. Mało tego, braki fabularne i słabo uzasadnione wybory bohaterów mocno wpływały na przyjemność z lektury. Tym razem miałam wrażenie, że Pulitzer przyznany został z powodów politycznych, a tak w literaturze nie powinno być. To wrażenie wzmacnia postać głównej bohaterki - gdy wyszła ze swoich opresji, zastanawiałam się, co jeszcze przytrafi się jej w przyszłości. Ścigający ją łowca też jest postacią niespójną - niby ucierpiał jego honor, ale nie spieszy się z odtransportowaniem dziewczyny do właściciela. Szlachetnie również nie pozwala jej zgwałcić swojemu wspólnikowi, mniej przejmując się swoją wieloletnią z nim współpracą i przeżytymi niebezpieczeństwami, niż losem właśnie pojmanej niewolnicy. Dodatkowo pozwala jej uciec - to rozwiązanie było dla mnie trochę Deus es machina. Silny, wielki, groźny mężczyzna z pomagającym mu małym ciemnoskórym chłopcem daje się wymknąć osłabionej i przerażonej dziewczynie. Szkoda, bo potencjał był duży. Dla mnie duże rozczarowanie.


Moja ocena: 5/10

Colson Whitehead, Kolej podziemna. Czarna krew Ameryki
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2017
Tłumaczenie: Rafał Lisowski
ISBN: 978-83-6578-101-7

___________________________________________________________________________

I was tempted by the cover. It looks like from an old American western - it is simple, graphic, and at the same time sophisticated. Additionally - the book has won the Pulitzer for 2017, has a recommendation of Barack Obama and has been included on the Oprah Winfrey list (with which Whitehead disagreed). Although the history of slavery in North America, or rather a fragment of it, did not quite interest me, I began to read. I have mixed feelings.

One life as a material enough for several novels

Whitehead introduces us to the story of Cora, or basically of her family. Cora's mother, Mabel, had escaped leaving her daughter alone at a cotton farm in Georgia, and no one could determine her fate. The abandoned girl goes to a special home for outcasts, Hob, and with an ax in her arms defends a piece of a land left by her mother.

As she grows up, another slave, Caesar, asks her to escape together. The girl initially opposes, but when the exceptionally cruel owner appoints her as his next concubine (the girl was already raped by the slaves from the farm, who share her fate), she ceases to hesitate. The fugitives use an underground rail system - the actual existing net of homesteads and slave routes used to sent people to the free states or to Canada. In Whitehead's book, the title railway becomes an actual underground network of hidden tracks, conductors, scouts, etc. Cora manages to escape to South Carolina, where she and Caesar find work and feel safe. The girl knows that if she is caught, she will face a terrible fate - during the escape she had killed a young boy in self-defense, so she is prosecuted not only as someone else's property on the run, but also as a murderess. Accompanying her in the escape, the slave Lovey has been captured and hanged on a hook, dying a cruel and slow death.

However, Cora and Caesar's safety in South Carolina is illusory, for two reasons. Firstly, a research on  the sterilization of slaves disguised as birth control is conducted and promoted in this state. Secondly, the ruthless slave hunter Ridgeway finds her trail. The man is determined to capture her, because he never managed to find her mother, Mabel, whom Cora hates deeply for leaving her alone. The girl manages to escape, unfortunately Caesar is not so lucky.

The girl uses an underground railway again and is taken to North Carolina, where at risk of  his own life is helped by another stationmaster, Martin. He begins to hide Cora in the attic of his house for many months, until finally his own housekeeper reports on him, and Ridgeway catches Cora. However, on the way back, luck strikes again and the girl and is liberated by fugitive slaves and finds refuge in Indiana, on a farm where the owner shelters people like her and provides them with decent living conditions. However, the neighbors look at the growing black population with reluctance and  fear and during the community gathering attack it, burn the buildings, kill the farm owner and force the slaves to flee again. The girl falls into Ridgeway's hands again and is forced to show him the entrance to the underground railway. She manages to strike him and push him away, which allows her to escape on the draisine. Exhausted, he meets settlers on their way and a black man takes her on his cart.

All elements of a good book don't make the book good

The plot runs fast, and the atrocities that happen to slaves on the farm are described in a naturalistic, detailed way. For me it is the main reason to reach for the book. You hear about the monstrous fate of slaves now and then, but only when told from a first-person perspective, it becomes poignant and terrible.

The objectification of black inhabitants of America applies to every sphere of life - on farms they are used as a cheap labor force to work beyond strength, then - theoretically free - they serve for experiments on the human body. After their death, their corpses are dug up and sold to the section. "After death, a black man became a human. Only then was he equal to white," writes Whitehead (p. 175). Even Ethel, Martin's wife, who is reluctant to take Cora under her roof and allows her to hide in her home, accepts her only when she can take care of her during illness and evangelize. "She finally had her own savage", states Whitehead bitterly (p. 245).

Unfortunately, that are the end of the pros. Surprisingly - taking the author's experience - the book looks like it was written after reading the 'how to write a good novel' textbook. The exciting first chapter - tick, the oppressed female character - tick, a cruel villain - let's have even two! Despite the presence of all of the components of a good novel, something is missing. The book seems schematic and clichéd. This time I had the impression that the Pulitzer has been granted for political reasons, which shouldn't happen. This impression strengthens with observing the main character - when Cora came out of her oppressions, I wondered what else would happen to her in the future. The hunter chasing her is also an incoherent character - his honor suffered, but he is in no hurry to transport the girl to the owner. He also does not allow his partner to rape the hated girl, seeming less worried about their long-term cooperation and adventures undergone together than the fate of the slave he had just captured. In addition, he also allows her to escape - this solution was a bit out of the blue to me. A strong, big, menacing man with his little dark-skinned boy helping him let a fragile woman slip away. It is a pity, because the potential of the book was huge.


My rating: 5/10

Author: Colson Whitehead
Title:  The Underground Railway. The Black Blood of America
Publishing House: Albatros
Warsaw 2017
Translated by: Rafał Lisowski
ISBN: 978-83-6578-101-7


czwartek, 28 listopada 2019

Neil Gaiman, Chłopaki Anansiego (Anansi Boys)

Twórczość Neila Gaimana znam dość dobrze. Czytałam i Amerykańskich bogów, i Nigdziebądź, Koralinę, Wilki w ścianach, Odda i śnieżnych gigantów, a teraz wreszcie Chłopaków Anansiego. Wszystkie jego książki były dobre, i chłopaki Anansiego nie zawiedli  tym względzie, ale chyba spodziewałam się czegoś więcej.

Mix gatunków z happy endem

Chłopaki Anansiego łączą w sobie kilka gatunków - to zdecydowanie fantastyka, ale również chandlerowski kryminał noir i lekkie romansidło. Przeszkadzała mi całkowicie przewidywalna fabuła, bo czasami sama ścieżka jej rozwiązania to za mało, by się nią cieszyć.


Gruby Charlie Nancy podczas planowania ślubu z narzeczoną Daisy dzwoni, by zaprosić na to uroczyste wydarzenie swojego ojca, mimo że nie darzy go szczególną sympatią, mówiąc delikatnie. Ojciec często stroił z niego żarty i Charlie przeżył z jego powodu wiele upokorzeń. Ślub jest jednak okazją do pojednania. Syn dzwoni zatem na Florydę, skąd pochodzi, i dowiaduje się, że jego ojciec właśnie zmarł (we właściwym sobie stylu, a więc spadając ze sceny w bujny dekolt siedzącej nieopodal blondynki, i obnażając jej piersi). Charles leci zatem na pogrzeb, gdzie spóźniony wygłasza mowę nie na tej ceremonii co trzeba... Mamy już zatem pojęcie, jakim niezgułą jest początkowo nasz bohater. Od przyjaciółki rodziny dowiaduje się, że ma brata, i jeśli chce, by ten do niego przybył, wystarczy, że poprosi pająka o przekazanie wieści. Podpity Charlie tak właśnie robi, i faktycznie - niedługo potem u jego drzwi staje przystojne alter ego naszego sympatycznego bohatera. Spider, bo tak nazywa się brat, odmieni życie Charlesa, ukradnie i rozdziewiczy mu narzeczoną, zaszantażuje szefa, co spowoduje jednocześnie podwyżkę jak i donos na policję, a kiedy zrozpaczony chłopak będzie chciał się go pozbyć - będzie musiał sięgnąć do pomocy czarnej magii i uroczej policjantki Daisy. Wiadomo, jak się ta historia skończy.

Dobra, choć nieco tandetna, rozrywka

Ciekawe wątki? Początkowo Spider wydaje się być alter ego Charliego, oddzielonym od niego za pomocą magii przez sąsiadkę. To sprytna, cwaniacka wersja Charliego, "bardziej udany brat", który jednak w trakcie trwania historii nie tylko staje się osobnym bytem, ale również traci trochę swojego czaru i polotu na rzecz brata. Ciekawy jest też wątek, kiedy jedno z bóstw, Kobieta-Ptak, pragnąca zemsty za żarty strojone prze ojca chłopców, Anansiego, wyrywa Spiderowi język. Mimo tak poważnego okaleczenia Spider nie traci rezonu i woli walki, a Charliemu udaje się odzyskać jego język, który oddany właścicielowi z powrotem się zakorzenia i pełni swoją funkcję.

Zdecydowanie nie podobało mi się, że poczucie humoru, dość sarkastyczne, przyznam, zasłaniało często braki fabularne. Pięciu różnych bohaterów udaje się niezależnie od siebie na odległe wyspy na Karaibach? Rosie i jej matka płyną tam w rejs, psychopatyczny szef Charliego, Grahame Coats, ma tam willę i mnóstwo pieniędzy na kontach, Callyanne Higgler, sąsiadka Charliego z Florydy, akurat pojechała tam odwiedzić swoją rodzinę, więc Charlie podąża za nią, a Daisy odkrywa miejsce pobytu mordercy Coatsa i podąża za nim... Planujący z wyprzedzeniem morderca zostawia zakrwawioną koszulę na miejscu zbrodni. Kobieta Ptak wycofuje się z umowy i oddaje ród Anansiego z powrotem w ręce jego synów w zasadzie bez dyskusji... Dużo jest braków fabularnych w imię efekciarskich żarcików.

To, co mi zaimponowało, to wymieszanie światów - świata religii, magii i świata rzeczywistego. W zasadzie nawet to, co realne u Gaimana, jest również płynne i podlega ciągłym przemianom, a zmarli mają naprawdę spory wpływ na rzeczywistość. Pojawia się też częsta u autora perspektywa osoby zmarłej (Maeve Livingstone, którą Coats oszukiwał latami, i wreszcie zamordował).

Rozrywka zaiste przednia, bo książkę połyka się raz dwa, ale mam paskudne wrażenie, że niewiele mi po niej zostało i nie będę chciała do niej wrócić. Znacznie cięższy, mroczniejszy kaliber Amerykańskich bogów dużo bardziej mi się podobał.

Moja ocena: 6/10

Neil Gaiman, Chłopaki Anansiego
Wydawnictwo Mag
Warszawa 2006
Tłumaczenie: Paulina Braiter
ISBN: 83-7480-020-8


_______________________________________________________________________________

I know the work of Neil Gaiman quite well. I've read American Gods, Neverwhere, Coraline, The Wolves in the Walls, Odd and the Frost Giants, and now finally Anansi Boys. All his books were good, and Anansi Boys didn't spoil the image, which was to be expected.

A mix of genres with a happy ending

Anansi Boys combines several genres - it's definitely a fantasy book, but at the same time a Chandleresque noir detective story and a light romance. And yet, the predictable storyline disturbed me considerably, as sometimes the path of the plot alone is not enough to enjoy the whole thing.

Fat Charlie Nancy, when planning his wedding with fiancée Daisy, calls to invite his father to this solemn event, despite the fact that he does not like him particularly, to put it mildly. His father has often made fun of him and Charlie experienced many humiliations because of him. However, the wedding is an opportunity for reconciliation. The son calls Florida, where he comes from, and finds out that his father has just died (in his own style, so falling off the stage into the lush cleavage of a blonde sitting nearby and exposing her breasts). Charles is therefore going to a funeral (instead of a wedding), where he gives a speech at the wrong funeral. So we already have an idea how clumsy is our hero at first. Then he learns from a friend of the family that he has a brother, and if he wants to meet him, all he has to do is ask the spider to tell the news. Tipsy Charlie does just that, and in fact - soon at his door stands a handsome alter ego of himself. Spider, as this is the name of the brother, will change Charles's life, steal and deflower his fiancée, blackmail the boss, which will both cause a raise and a denunciation to the police, and when desperate Charlie will try to get rid of him - he will have to resort to black magic and a charming policewoman Daisy. We all know how this story ends.

Good, but at times trashy entertainment

Interesting threads? Initially, Spider seems to be Charlie's alter ego, separated from him by magic by a neighbor. This is a cleverer, more cunning version of Charlie, 'a more successful brother', who during the course of the plot not only becomes a separate entity, but also loses some of his charm and glow to his brother. Also the Shakespearian motif ot a tongue pulled out from the mouth draws attention - when one of the gods, the Bird Woman, who craves for a revenge for pranks played on her by the boys' father, Anansi, pulls Spider's tongue out. Despite such a serious mutilation, Spider does not lose his resonance and the will to fight, and Charlie manages to regain his tongue, which, returned to the owner, takes root and performs his function again.

I definitely did not like the fact that the sense of humor, quite sarcastic, I admit, often covered the shortcomings of the plot. Five different heroes go independently to remote islands in the Caribbean? Rosie and her mother go on a cruise there, Charlie's psychopathic boss, Grahame Coats, he has a villa and lots of money on his accounts there, Callyanne Higgler, Charlie's neighbor from Florida, just went to visit her family there, so Charlie follows her, and Daisy discovers a place of Coats the murderer hiding and follows him ... The killer planning ahead leaves a bloody shirt at the crime scene. The Woman Bird withdraws from the contract and gives Anansi back to his sons with almost no argument... There are a lot of shortcomings for the sake of flashy jokes.

What impressed me was the mixing of worlds - the world of religion, magic and the real one. In fact, even what is supposed to be real in Gaiman's prose is often vague and subject to constant change, and the dead have a considerable impact on so called reality. Also the narrative perspective of the dead person is a literary trace characteristic for Gaiman's prose (e.g. the one of Maeve Livingstone whom Coats cheated for years and finally murdered).

The entertainment provided by Gaiman is really light, because the book is swallowed in one reading, but I have a nasty feeling that I won't remember much of it and I won't ever come back to it. I liked the heavier, darker tone of American Gods much more.



My rating: 6/10



Author: Neil Gaiman
Title: Anansi Boys
Publishing House: Mag
Warsaw 2006
Translated by: Paulina Braiter
ISBN: 83-7480-020-8

Tove Jansson, Uczciwa oszustka (Den ärliga bedragaren)

Wydana w 2018 roku przez wydawnictwo Nasza Księgarnia książka Uczciwa oszustka Tove Jansson kusi nie tylko nazwiskiem autorki, ale również piękną, utrzymaną w chłodnej tonacji okładką. Jako że serię o Muminkach darzę ogromnym sentymentem z dzieciństwa, z wielką ciekawością sięgnęłam po pozycję spoza słynnego cyklu, przeznaczoną bardziej do dorosłych niż do dzieci czy młodzieży.

Czy oszustka może być uczciwa?


Katri Kling mieszka ze swoim bratem Matsem w niewielkim miasteczku Västerby, w malutkim mieszkanku nad sklepem. Towarzyszy im bezimienny owczarek niemiecki, pies Katri. Dziewczyna, delikatnie mówiąc, za towarzystwem nie przepada, jednak jest ceniona wśród lokalnej społeczności za swoje umiejętności matematyczne i księgowe oraz zdroworozsądkowe podejście do każdej sytuacji. Tylko dzieci z miasteczka, widząc ją, wołają za nią "czarownica", czym Katri nieszczególnie się przejmuje. Jej brat dla odmiany postrzegany jest jako lekko opóźniony w rozwoju, ale jego znajomość szkutnictwa imponuje. Losy rodziców są nieznane. Katri odrzuca mało wyrafinowane awanse zatrudniającego ją sklepikarza i zaczyna rozglądać się za nową pracą i nowym lokum. Jej uwagę szybko przyciąga starsza kobieta, ilustratorka powieści dla dzieci, Anna Aemenlin. Kobieta jest zamożna i zaczyna potrzebować pomocy w prowadzeniu domu, nie wspominając już o porządku w dokumentach. Między kobietami zawiązuje się subtelna więź, i wkrótce Katri wraz z bratem wprowadza się do domu Anny, wnosząc w niego na powrót życie. Pracowita dziewczyna porządkuje finanse swojej gospodyni, potem jej dom, a potem pragnie uporządkować życie i myśli. Napotyka jednak opór i sprawy zaczynają się toczyć nie po jej myśli. Relacja kobiet zaczyna przypominać pojedynek, który wygra jedna z nich, a druga go chyba nigdy do końca nie pojmie.

Ani słowa za dużo

Książka Jansson zbudowana jest w bardzo oszczędny sposób. Zdania są krótkie, surowe. Nawet przeglądając książkę do recenzji czułam surowy klimat zimnej północy i czynności ludzi ograniczone do niezbędnego minimum na mrozie. Jednocześnie książka jest w cudowny sposób niedookreślona, otwarta, wymykająca się łatwym interpretacjom. 

Katri Kling ma żółte oczy, zupełnie jak wilk. Jest samotnikiem, dbającym jednak o potrzeby swoich "młodych" - w tym przypadku swojego młodszego brata. Kiedy znajduje sobie ofiarę - Annę (która - nomen omen - maluje na swoich wspaniałych akwarelach runa leśnego bezbronne króliki), osacza ją i stara się na swój sposób obezwładnić. Katri zależy na spokojnym lokum i bezpieczeństwie finansowym, dlatego opierając się na swoim autorytecie odbiera Annie zaufanie do innych, i kieruje je tylko i wyłącznie na siebie. Nie zwraca jednak uwagi, że ten "królik" też ma na nią wpływ, i zaczyna oswajać dziewczynę w ten sam sposób, w jaki oswaja jej psa. Starsza kobieta stara się wpuścić w zaschnięty i surowy świat młodej dziewczyny odrobinę radości i zaburzającej porządek zabawy. Ten element wymykający się wszelkiej logice zaburza idealny plan Katri. Obie kobiety wychodzą z tej relacji zmienione - Anna przestaje dodawać króliki do swoich rysunków, a Katri - cóż, niech metaforą jej losu będzie jej zdziczały pies.

Bardzo podoba mi się też fakt, że książka stanowi wiwisekcję zaledwie małego fragmentu życia obu kobiet. Ich losy są tylko zarysowane, wszystkie zbędne szczegóły są usunięte, a w centrum książki jest ich zmieniająca się relacja. Zakończenie jest otwarte, niedookreślone, losy Matsa i Katrin - nieznane. To właśnie w tej książce jest wspaniałe - pozostawia ona czytelnikowi dużo miejsca mimo precyzji języka. Z pewnością będę chciała sięgnąć do tej książki po raz kolejny.


Moja ocena: 9/10

Tove Jansson, Uczciwa oszustka
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Warszawa 2018
Tłumaczenie: Halina Thylwe
ISBN: 978-83-13225-3

_____________________________________________________________________________

Published in 2018 by the Publishing House Nasz Księgarnia, the book The True Deceiver by Tove Jansson tempts not only with the author's name, but also with beautiful cool-toned cover. Since I have a great sentiment to the Moomin series from my childhood, I reached for a position outside the famous series with a great curiosity to discover that it has been intended more for adult readers rather than for children or teenagers.

Can a deceiver be honest?

Katri Kling lives with her brother Mats in the small town of Västerby, in a tiny apartment above the store. The siblings are accompanied by a nameless German Shepherd of Katri. The girl, to put it mildly, does not like human company, but is valued among the local community for her mathematical and accounting skills and common sense approach to every situation. Only children from the town, seeing her, call for her "a witch", which doesn't really bother her. For a change, her brother is perceived as slightly retarded, but his knowledge of boatbuilding is impressive. The fate of parents is unknown. Katri rejects the straightforward courtship of her landlord and at the same time shop owner and starts looking for a new job and a new home. Her attention is quickly attracted by an elderly lady, an illustrator of children's novels, Anna Aemenlin. The woman is wealthy and begins to need help in running her home, not to mention the order in the documents. A subtle bond is formed between the women, and soon Katri and her brother move into Anna's house, bringing back life to the old mansion. Hardworking girl organizes the finances of her hostess, then her house, and then wants to organize her life and thoughts. However, she encounters unexpected and subtle resistance and things are start to go wrong. The relationship of women begins to resemble a duel that one of them wins and the other will probably never comprehend.

Not a word too much

Jansson does not use too many words in her prose. The sentences are short and harsh. Even when flipping through the book for review, I felt the harsh climate of the cold north and people's activities limited to the bare minimum in the cold. At the same time, the book is wonderfully vague, open, defying easy interpretations.

Katri Kling has yellow eyes, just like a wolf. She is a loner, but she cares about the needs of her 'cubs' - in this case her younger brother. When she finds a victim - Anna (who - nomen omen - paints defenseless rabbits on her magnificent watercolors), she wraps her and tries to overpower her. Katri cares for a quiet place and financial security, so by relying on her authority deprives Anna of trust in others, and directs it only towards herself. She does notice, however, that this 'rabbit' also affects her, and begins to tame the girl in the same way in which it tames her dog. An older woman tries to let into the dry and harsh world of the young girl a bit of joy and thus disturbs Katri's ordeal. This element of fun, escaping all logic, destroys Katri's ideal plan. Both women are altered by this relationship - Anna stops adding rabbits to her drawings, and Katri - well, let her feral dog be the metaphor of her fate.

I also really like the fact that the book is a vivisection of just a small fragment of the lives of both women. Their fate is only outlined, all unnecessary details are removed, and in the center of the book is their changing relationship. The ending is open, unspecified, the fate of Mats and Katrin - unknown. This book is wonderful - it leaves the reader a lot of space despite the precision of the language. I will definitely come back to it again.



My rating: 9/10


Author: Tove Jansson
Title: The True Deceiver
Publishing House: Nasza Księgarnia
Warsaw 2018
Translation: Halina Thylwe
ISBN: 978-83-13225-3

wtorek, 26 listopada 2019

Katarzyna Kędzierska, Chcieć mniej Minimalizm w praktyce

Z jednej strony lubię, a z drugiej nie lubię czytać książek o minimalizmie. Lubię, bo motywują mnie do działania i podsuwają wiele ciekawych pomysłów i refleksji, a nie lubię, bo widzę, ile mi jeszcze do ideału brakuje. Przy czym ideałem nie jest 100 przedmiotów, ale wolne miejsce w mieszkaniu i porządek, poczucie panowania nad przestrzenią. Poszukiwanie pomocy w książkach uważam zatem za rozpoczęte, a mimo to po książki typu Chcieć mniej Minimalizm w praktyce Katarzyny Kędzierskiej sięgam z dużym sceptycyzmem. Boję się miałkiej treści i zawartych w nich oczywistości. Na szczęście ostatnio często jestem przyjemnie zaskoczona, także tym razem. Książka została wydana przez wydawnictwo Znak w serii litera nova, ma estetyczną, prostą okładkę i jest po prostu ładna. Czyta się ją naprawdę szybko, a niektóre przemyślenia (samą mnie zaskoczyło, które) pozostają z czytelnikiem na długo.


Rzeczy, które nas otaczają, mają na nas ogromny wpływ, dużo większy, niż kiedykolwiek bylibyśmy w stanie przyznać. s. 153

Autorka zwraca uwagę, że posiadane przedmioty są tylko atrybutami, które służą nam do wypracowania sobie pozycji, do rozwoju osobistego, do prowadzenia życia. Są narzędziami, a nie celem w samym sobie, o czym często zapominamy. Dodatkowo, łatwiej (dużo łatwiej!) przedmiot kupić, niż się go potem w rozsądny sposób pozbyć. Wymaga to wysiłku (oczywiście jeśli nie chcemy zaśmiecać środowiska i zapewnić sobie choć częściowy zwrot wydanych na niego pieniędzy), a jednocześnie mamy tendencję do nadawania przedmiotom wyższej wartości rzeczowej, niż faktycznie mają, ze względu na ładunek emocjonalny, który niosą. „Dany przedmiot sprzedasz za tyle, za ile ktoś będzie skłonny za niego zapłacić”, s. 53. Zwykłe przedmioty użytkowe, tak jak auta, tracą połowę swojej wartości przy zakupie.

Rzeczy, które nas otaczają, mają na nas ogromny wpływ, dużo większy, niż kiedykolwiek bylibyśmy w stanie przyznać. s. 153

Plusów minimalizmu nie trzeba wymieniać – czy to w kontekście ochrony środowiska (uwalnianie zasobów i niemarnowanie ich, recycling), czy materialnym (oszczędność przy zastanowieniu się, czy dana rzecz jest nam naprawdę potrzebna, odzyskiwanie części poniesionych kosztów przy dalszej sprzedaży rzeczy), społecznym (więcej czasu dla bliskich, na kontakty towarzyskie, a nie na „opiekowanie się” przedmiotami – czyszczenie ich, przestawianie, magazynowanie), estetycznym (łatwiejsze utrzymywanie porządku w domu), aż w końcu czasowym (począwszy od sprzątania, poprzez konieczność ciągłych wyborów, czego akurat używać, aż po czas spędzony na poszukiwaniu i zakupie danej rzeczy). W wersji makabrycznej przy mniejszej ilości przedmiotów osoby porządkujące nasze przedmioty po naszej śmierci na pewno również będą odczuwały wdzięczność za mniej pracy. Pozbycie się rzeczy sprawia, że nie trzeba się już nimi więcej zajmować, pisze autorka.

Wnioski? Wystarczająco dobra

Nie są rewolucyjne. Dla mnie to większe skupienie na byciu tu i teraz, cieszenie się chwilą, uwalnianie zasobów poznawczych na nowe doświadczenia. Rzeczom trzeba pozwolić spełnić swoją funkcję i ruszać dalej, uwalniać je, by przydawały się innym. Osobiście mam wrażenie, że przedmioty, które mnie otaczają, coraz mniej pomagają mi w funkcjonowaniu, a coraz bardziej osaczają i zabierają za dużo mojego czasu i uwagi. Zdecydowany problem mam z książkami, i choć nie ocieram się jeszcze o syllogomanię (patologiczne zbieractwo), to chyba zdecydowanie podążam w tym kierunku. Natomiast konkretnych porad trochę mi zabrakło. Jak rozstać się z przedmiotami, których mamy za dużo, ale które uważamy za ważne (i świadczące o naszym statusie)? Jaki system przy porządkowaniu przyjąć? Jak się do tego zabrać? Zdecydowanie na plus dla autorki, że nie skupia się tylko na materialnych przedmiotach, ale również na zaśmiecaniu swojego czasu:„Mówiąc komuś lub czemuś „tak”, zawsze mówisz też „nie”, niestety, najczęściej sobie.” (s. 85). Kędzierska apeluje o szacunek do samego siebie i zwraca też uwagę na dawanie sobie większej wolności. „Zamiast nieustannie być najlepszą, wybrałam bycie wystarczająco dobrą”, pisze (s. 81). Taka niewielka zmiana może zrewolucjonizować życie. Ja sama nad tym pracuję – by umieć odpuszczać i nie przejmować się tak strasznie.
Na pewno dużą wartość stanowią wskazówki do dalszej lektury, zawarte na końcu pozycji, np. odniesienie do książki Billa Hybelsa Prostota. Jak nie komplikować sobie życia z wydawnictwa Esprit, czy do bloga Leo Babuty: www.zenhabits.net.


Moja ocena: 6.5/10


Katarzyna Kędzierska, Chcieć mniej Minimalizm w praktyce
Wydawnictwo Znak
Kraków 2016
ISBN: 978-83-240-3652-3

_________________________________________________________________________________

On the one hand, I like reading books on minimalism, and on the other I don't. I like it because they motivate me to act and give me many interesting ideas and conceptions, and I don't like it because I can see how much I still have to do to become perfect. And by perfect I don't mean possessing 100 objects, but free space and order in the apartment, a sense of control over space. My quest for finding book advisers I announce to be open, and yet I took Katarzyna Kędzierska's To want less Minimalism in  practice with deep skepticism. What scares me off is the possibility of mediocre content and truisms. Fortunately, I have been pleasantly surprised. The book has been published by the Znak Publishing House in the litera nova series, has an aesthetic, well-designed cover and is simply pretty. It reads really fast, and some insights remain with the reader for a long time.

The things that surround us have a tremendous impact on us, far bigger than we could ever admit. (p. 153)

The author points out that the items owned by us are only attributes that we use to develop professionally, personally, to lead a life. They are tools, not an aim in themselves, which we often forget. In addition, those tools are easier to buy than to dispose of wisely (and responsibly). This requires effort (of course, if we do not want to litter the environment and ensure at least a partial return of the money spent), and at the same time we tend to give objects higher material value than they actually have, due to the emotional charge that they carry. "You will sell an item for as much as someone would be willing to pay for it," reflects the author (p. 53). Normal goods, alike cars, lose half of their value when they are bought.

The things that surround us have a tremendous impact on us, far more than we could ever admit. (p. 153)

The pros of minimalism seemed quite obvious - whether in the context of environmental protection (releasing resources and not wasting them, recycling), or material (saving money after reflecting on the purchase, recovering some of the costs incurred while selling things), social ( more time for loved ones, for social life, and saved on not "looking after" items - cleaning them, moving , storing, etc.), aesthetic (keeping order at home easily), and finally time (starting from cleaning, through the need for constant choices, which item to use, right up to the time spent searching for and buying a given item). In the somber version, with fewer possessions those who organize our goods after our death will certainly feel gratitude for less work. Getting rid of things means that you don't have to deal with them anymore, writes the author.

Conclusions? Good enough

They are not revolutionary. For me it's a greater focus on being here and now, enjoying the moment, releasing cognitive resources for new experiences. Things must be allowed to fulfill their function and move on, freeing them so that they can be useful to others. Personally, I have the impression that the objects that surround me help me less and less, and become oppressive by taking away too much of my time and attention. I have a definite problem with books, and although I am not a case of syllogomania (pathological collecting), I am definitely heading in that direction. However, the book lacked specific advice. How do we part with objects that we have in abundance but which we consider important (and portraying our status)? Which system should I use when ordering? How to do it? Definitely a plus for the author for not focusing only on material objects, but also on littering of our time: "When you say 'yes' to someone or something, you always also say 'no', most often to yourself, unfortunately (p. 85). Kędzierska calls for self-respect and also draws attention to giving yourself greater freedom. "Instead of constantly being the best, I chose to be good enough," she writes (p. 81). Such a small change can revolutionize life. I work on it myself - to be able to let go and not worry so much.
Certainly the great value are the tips for further reading, included at the end of the book, e.g. reference to the publication by Bill Hybels Simplicity. How not to complicate your life by the Esprit Publishing House or the Leo Babuta blog: www.zenhabits.net.



My rating: 6/10



Author: Katarzyna Kędzierska
Title: To want less. Minimalism in practice
Publishing House: Znak
Krakow 2016
ISBN: 978-83-240-3652-3

niedziela, 24 listopada 2019

Jørn Lier Horst, Gdy mrok zapada (Når det mørkner)

Wystarczy jeden długi wieczór i kawałek nocy, by połknąć kryminał Horsta prawie na jedno posiedzenie. Jest w nim wszystko, co w norweskim kryminale najlepsze - zmęczony policjant, odludne tajemnicze miejsce, tajemnica z przeszłości i sypiący gęsto śnieg. Na trwające właśnie zbyt długie wieczory - pozycja jak znalazł. 

Norweski kryminał w najlepszym wydaniu

Ciężko mi będzie spamiętać, co w książce Horsta podobało mi się najbardziej. Mamy tu do czynienia z doświadczonym śledczym Williamem Wistingiem, który wspomina początki swojej kariery w policji. Jest śledztwo powiązane z napadem na bank, jest próba ujęcia złodzieja samochodów, ale jest również przypadkowa sprawa starego auta ukrytego w stodole, które ma na karoserii ślady kul wskazujące, że kierowca zginął na miejscu. W domu kwilą niedawno urodzone bliźnięta, a żona ambitnego i niedosypiającego gliny, Ingrid, wykazuje się nie tylko anielską cierpliwością, ale również ogromnym zrozumieniem dla wymagającej pracy swojego męża. Wszystkie wątki toczą się jednocześnie, co oddaje specyfikę pracy w policji. Są nocne dyżury, wyjazdy do wypadków, wieczne zmęczenie i mozół pracy. 

"W pracy policjanta człowiek wciąż stykał się z tym, co negatywne, chore, destrukcyjne, odbiegające od normy. Ale Wisting pod wieloma względami czuł się w tym mroku dobrze." s. 28

Horst potrafi pisać o tym jasno i klarownie, jednocześnie budując nastrój i podążając wraz z czytelnikami za rozwijającym się tropem śledztwa. Jego głęboka znajomość tematu i realizm opisów wynika z jego policyjnego doświadczenia (do 2013 roku był szefem wydziału śledczego okręgu policji w Vestfold) oraz ukończonym studiom z psychologii i kryminologii. Nie ma przekombinowania fabuły, nie ma niepotrzebnych dłużyzn - akcja toczy się wartko, a jednocześnie oddany jest mozół śledztwa, wielość godzin spęczonych na poszukiwaniach śladów i zniechęcająca biurokracja. Nic dodać, nic ująć. Poszukiwanie kolejnych tomów rozpoczęte!

Moja ocena: 8/10


Jørn Lier Horst, Gdy zapada mrok
Wydawnictwo Smak słowa
Sopot 2016
Tłumaczenie: Karolina Drozdowska
ISBN: 978-83-64846-92-2

____________________________________________________________________________


One long evening and a part of the night are enough to swallow Horst's crime story in one sitting. It has all ingredients that turn it into one of best Norwegian crime stories - a tired policeman, a secluded secret place, a mystery from the past and heavy snow. A perfect match for the long winter evenings! Or just one evening... 

Norwegian detective story at its best

It will be hard for me to point down what I liked most about Horst's book. We follow an experienced investigator William Wisting remembering the beginning of his career in the police force. There is an ongoing investigation related to a bank robbery, as well as an attempt to capture a car thief, but most importantly there is also a random case of an old car hidden in a barn, bering traces of bullets on the body indicating that the driver was killed on the spot. At home, newly born twins await their father, as well as angelically patient wife Ingrid, who shows great understanding of her husband's demanding occupation. All threads run simultaneously, which reflects the specifics of working in the police. There are night shifts, calls to various accidents, eternal fatigue and hard work.

"In the work of a policeman, man was still in contact with what was negative, sick, destructive, abnormal. But Wisting in many ways felt good in this darkness." p. 28

Horst is able to write concisely and clearly about this, at the same time building the mood and following the development of the investigation with his readers. His deep knowledge of the subject and the realism of the descriptions is due to his police experience (until 2013 he was the head of the investigating department of the Vestfold police district) and completed psychology and criminology studies. There is no recombination of the plot, no unnecessary verbosity - the action takes place rapidly, and at the same time is devoted to the hassle of the investigation, the number of hours spent on searching for traces and discouraging bureaucracy. Nothing more, nothing less. The search for other William Wisting volumes has started!

My rating: 8/10

Author: Jørn Lier Horst
Title: When It Grows Dark
Publishing House: Smak słowa
Sopot, 2016
Translated by:
ISBN: 978-83-64846-92-2


wtorek, 15 października 2019

Mikołaj Łoziński, Książka


Dużym pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie pierwsza krótka powieść Mikołaja Łozińskiego Reisefieber. Jak to mam w zwyczaju, od razu zaczęłam szukać innych książek autora (a nie ma ich niestety zbyt wiele, bo - jak na październik 2019 - tylko 3) i oto jest, upolowana, Książka!

Intymna historia rodziny napisana z humorem i dystansem

Czego można oczekiwać po książce z tytułem Książka? Skąd taki tytuł? Jak dla mnie wydźwięk jest podwójny - po pierwsze, Łoziński opisuje historię rodziny poprzez szczególne przedmioty, z których każdy jest nośnikiem kawałka rodzinnej historii, i spisana książka sama staje się takim nośnikiem. Po drugie - każda rodzina ma takie przedmioty i kawałki historii, pieczołowicie przekazywane dalej, a czasami niszczone po drodze przez czas i przypadek. Nie jest to więc tylko historia jednej rodziny, ale sygnał, że każdy z nas mógłby mieć w domu takie "Książki".

To co mnie nieodmienne w prozie Łozińskiego urzeka, to jego ogromna wrażliwość na detal. Na przykład zauważa, jak mama czekając na swoich synów "Czeka przy domofonie, potem przy drzwiach" (s. 57). Jedno zdanie, mistrzowsko krótkie, które mówi tak dużo. Dla mnie też wyjątkowo bliskie, bo moja Babcia tak robi. 

Łobuzerskie poczucie humoru

W Książce urzeka mnie dodatkowo łobuzerski ton i przewijające się obietnice, że autor nie napisze o tym, o co jest proszony, by nie pisać, a za czym kryją się zazwyczaj najsmaczniejsze kąski. Dzięki temu historie przedstawione w tej krótkiej powieści nabierają rumieńców, a czytelnik śmieje się w głos. 

- Dziadku, mama kolegi z klasy powiedziała mi, że jestem źle wychowany, bo wychowałem się na podwórku.
   Słyszy przez słuchawkę,jak dziadek się zastanawia, jak u dziadka też trzeszczy parkiet w mieszkaniu.
- Następnym razem odpowiedz jej, że Jezus urodził się w stajence i nikt mu tego nie wypomina. (s. 31).

Powodów do uśmiechu jest zresztą dużo więcej - a to historia o gwałtownym skróceniu kolejki w aptece na wieść o "potwornej wszawicy" u starszego brata, a to dociekanie prawdy o ilości pistoletów w domu, a to urywki wspomnień z dzieciństwa. Pomału obok wyrasta szersze tło - obraz PRL-owskiej Polski, pracy w służbach, kolejek w sklepach, potem transformacji. Tak jak pisze sam Łoziński na okładce, to próba (jak dla mnie udana) wpisania historii rodziny w historię "dużo większą". 

Ciekawym zabiegiem jest też to, że imiona bohaterów nie są podane. To zapewnia im odrobinę anonimowości, chociaż mi delikatnie utrudniało odnalezienie się w bohaterach. Z opisów Łozińskiego przebija czułość, troska i sympatia do swoich bohaterów, i taka jest ta książka - mimo niejednokrotnie pokazywanych smutków i trosk, ciepła i pogodna. Z przyjemnością nie tylko do niej wrócę, ale też pożyczę moim najbliższym na nadchodzące ponure zimowe wieczory. 



Moja ocena: 8/10


Mikołaj Łoziński
Książka
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2011
ISBN: 9788308045879

_____________________________________________________________________________

The first short novel by Mikołaj Łoziński entitled Reisefieber was an unexpected pleasant surprise for me. As I usually do, I immediately started looking for other books by the same author (and unfortunately there are not many of them, as for October 2019 only 3) and here it is, hunted, A Book!

An intimate family story written with humor and distance

What can you expect from a book with the title A Book? Why such a title? As for me, the overtone is double - first, Łoziński describes the history of his family through specific items, each of which is a carrier of a piece of family history, and the written book itself becomes such a carrier. Secondly, every family has such items and pieces of history, meticulously passed on, and sometimes destroyed along the way by time and accident. So this is not just the story of one family, but a signal that each of us could have at home such "Books".

What I so immensely like about Łoziński's prose is his enormous sensitivity to detail. For example, he notices how a mother waiting for her sons is "Waiting at the intercom, then at the door" (p. 57). One sentence, masterfully short, which says so much. Extremely important to me too, because my grandmother does the same.

A mischievous sense of humor

In A Book, I am additionally captivated by the mischievous tone and the unkept promises of the author not to write about what he is asked not to write, and what usually hides the most vivid details. Thanks to this, the stories presented in this short novel are so lively, and the reader laughs out loud.
- Grandpa, my classmate's mother told me that I was badly brought up because I grew up in the yard.
   He hears on the receiver how grandpa wonders and how grandpa's old wooden floor creaks as he thinks.
- Next time, tell her that Jesus was born in a stable and no one bullies him for that. (p. 31).

There are many more reasons to smile - and this is the story about the abrupt shortening of the queue at the pharmacy at the news of the "monstrous head louse" of the older brother, there is finding out the truth about the number of pistols at home, and there are fragments of childhood memories. Slowly, a wider background arises- the image of Polish People's Republic, work in the services, queues in shops, then transformation. As Łoziński himself writes on the cover, it is an attempt (for me successful) to transfer the family history into a "much larger" story.

An interesting operation is also that the names of the characters are not given. It gives them a bit of anonymity, although it has made it slightly difficult for me to get around my heroes. Thera are tenderness, care and sympathy for the characters described in Łoziński's prose, and this makes the  entire book - despite the often shown sorrows and worries, it is warm and cheerful. I will not only be happy to get back to it one day, but I will also lend it to my loved ones for the upcoming gloomy winter evenings.


My rating: 8/10


Author: Mikołaj Łoziński

Title: A Book
Publishing House: Wydawnictwo Literackie
Cracow 2011
ISBN: 9788308045879

poniedziałek, 14 października 2019

Andrew Juniper, Wabi sabi Japońska sztuka dostrzegania piękna w przemijaniu


Powiem szczerze, że nie spodziewałam się niczego dobrego po tej książce. Często takie piękne wydania skrywają miałką treść i w mojej literackiej terminologii dorobiły się ksywki "gównoksiążka". Ale nadarzyła się okazja, książka czekała na nowe życie na Bajabookowym* stosiku, więc uległam pokusie. Czekało mnie bardzo pozytywne zaskoczenie. 


Piękna na zewnątrz, piękna wewnątrz


Andrew Juniper, autor pozycji, spędził kilka ładnych lat w Japonii i miał okazję przyjrzeć się z bliska lokalnemu postrzeganiu i rozumieniu estetyki, dlatego też jego książka zaskoczyła mnie głębią i dokładnością analizy. Juniper daje wgląd w filozofię tao niemal w pierwszych słowach swojej książki:


Według zen słowa są główną przeszkodą stojącą na drodze do zrozumienia. Mnisi dążą do osiągnięcia swojego celu, jakim jest oświecenie, nie poprzez uczenie się, ale poprzez oduczanie się wszelkich myśli i poglądów na temat życia i rzeczywistości. (s. IX)


Jednak najważniejsza - dla mnie - myśl z całej książki pojawiła się dosłownie kilka stron dalej:


W taoizmie to, co jest bezwzględnie stałe lub bezwzględnie idealne, jest też bezwzględnie martwe, bowiem bez możliwości rozwoju i zmiany nie może istnieć tao. W rzeczywistości we wszechświecie nie istnieje nic,co byłoby całkowicie idealne czy całkowicie stałe; jedynie w ludzkich umysłach koncepcja ta może istnieć. (s. 7)


Ta myśl przyniosła mi duży spokój i była odkrywcza w swej prostocie - w naszej zachodniej kulturze presja dążenia do doskonałości jest ogromna, a konsumpcyjny świat wciąż podpowiada, że powinniśmy mieć coś lepszego, doskonalszego czy nowszego. Zresztą cała książka Jupitera tchnęła ogromnym spokojem, przestrzenią, satysfakcją z tego, co mamy tu i teraz. 


Historia i filozofia Zen w niepozornej różowej książeczce


Juniper najpierw kładzie filozoficzne podstawy do zrozumienia wabi sabi - tłumaczy historię zen, opartą na Czterech Szlachetnych Prawdach, z których pierwsza mówi, że życie jest cierpieniem, które (prawda druga) wynika z ignorowania natury rzeczywistości oraz pożądania, przywiązania i chwytania się tego, co jest. Wszystko jest wynikiem tej ignorancji. Pokonać cierpienie (prawda trzecia) można jedynie poprzez odrzucenie tej ignorancji i przywiązania do materialnego świata. Dalej, taoizm mówi, że człowiek "powinien poruszać się w zgodzie z drogą, zwaną tao." (s. 17)


Aby stać się jednością z tao, człowiek musi praktykować wu wei i powstrzymać się od wymuszania czegokolwiek,co nie wydarza się we własnym zakresie. Być jednością z tao znaczy akceptować konieczność poddania się sile znacznie potężniejszej od nas samych. To poprzez tę akceptację naturalnego przepływu życia oraz przez odrzucenie wszelkich wyuczonych doktryn i wiedzy człowiek może uzyskać prawdziwą jedność z tao. Harmonia ta niesie za sobą mistyczną moc, znaną jako tō, która umożliwia tym,którzy ją pozyskali, spojrzenie poza horyzont codziennego postrzegania, na świat, gdzie nieobecne są przyziemne rozróżnienia pomiędzy wszelkimi przeciwnymi sobie ideami dualistycznego świata. (s. 18)


Faktycznie funkcjonujemy na co dzień w dualistycznym świecie, gdzie czarne jest czarne, białe białe, a półtonów brak. Stosunkowo dużo jest w tym dualistycznym postrzeganiu świata przyjętych za pewnik koncepcji. Tymczasem:


zen (...) to specyficzny chiński sposób na osiągnięcie celu buddyzmu, czyli odrzucenia wszelkich wyuczonych idei na temat świata, by móc ten świat zobaczyć takim, jaki jest, tzn. za pomocą umysłu wolnego od wszelkiego przywiązania czy osądów. (s. 22)


Wabi sabi to umiejętność dostrzegania wyrafinowanego piękna w przemijaniu, intuicyjne docenianie ulotnego piękna świata, np. przez docenienie jednego pąku kwiatu w wazonie, złotego jesiennego liścia, pięknej ikebany czy skupionej na szczególe ceremonii picia herbaty. 


Zanurzenie w japońskiej kulturze


Juniper zwraca też naszą uwagę na "japońską osobowość", gdzie nacja docenia niejednoznaczność i niejasność (stąd też wieloznaczna poezja haiku), skrywanie swoich emocji i silną rytualizację życia społecznego (słynne różne sposoby tytułowania się w zależności od pozycji społecznej), czy wreszcie pokora, kenkyo. Praktykowana jest również "podwójna twarz" - tatemae - ta pokazywana społeczeństwu i przez nie oczekiwana, oraz honne - skrywane myśli. Japończycy są bardzo wyczuleni na najdrobniejsze szczegóły i ponoć dużo lepiej czytają nawet najbardziej skrywane emocje, niż my.

Praktykowane jest seishin toitsu - koncentracja umysłu i ducha na jednej czynności i pełne w niej zanurzenie; a stan umysłu, kiedy człowiek jest całkowicie zaangażowany w wykonywaną czynność, nazywa się mushin. Umysł i ciało pracują wtedy w jedności, jaźń jest wymazana. To dosyć odległe od towarzyszącego nam ciągle multitaskingu i robienia kilku rzeczy naraz. W Japonii artysta często postrzegany jest jedynie jako medium,które potrafi wyciągnąć z opracowywanej materii jej najlepsze i warte podkreślenia cechy.

Wartość sztuki wabi sabi polega na świadomości jej ulotności i zmieniania się w czasie. Naturalne, organiczne materiały, takie jak drewno, glina, papier czy kamień ulegają zniszczeniu w czasie i ma to ogromny wpływ na postrzeganie dzieła. Dzieła nie kierują się złotą proporcją czy ustalonymi zasadami symetrii, ale są bliższe naturalnemu światu i jego niedoskonałościom. "Bardzo często to, co nie zostało dodane jest ważniejsze niż to, co się dodaje", zauważa Juniper (s.107). To materiał w dużej mierze dyktuje formę, a odcisk artysty może nie być mile widziany. Nie dąży się do ideału, a w niedoskonałości kryje się ogromny urok sztuki wabi sabi. 

Brzmi ożywczo, prawda? Pachnie porządkiem, spokojem, skupieniem, zachwytem dostępnego dla nas piękna. Ta książka sprawiła mi ogromną radość, dała dużo solidnej wiedzy i wprowadziła w rejony, o jakich nigdy wcześniej nie słyszałam. Z przyjemnością kiedyś do niej wrócę.



Moja ocena: 8/10.




Andrew Juniper, Wabi sabi Japońska sztuka dostrzegania piękna w przemijaniu
Helion SA
Gliwice, 2018
Tłumaczenie: Wojciech Usarzewicz
ISBN: 978-83-283-4844-8

______________________________________________________________________

To be honest, I didn't expect anything good from this book. Often such beautiful editions have little content and in my literary terminology have developed their own cathegory of 'shit-books'. But the opportunity arose, the book was waiting for a new life on the Buy-a-book* pile, so I gave in to the temptation. And to a very positive surprise.


Beautiful outside, beautiful inside




Andrew Juniper, the author of the book, has spent several years in Japan and had the opportunity to take a close look at the local perception and understanding of aesthetics. This is why his book surprised me with the depth and accuracy of analysis. Juniper gives insight into the Tao philosophy almost in the first words of his book:


According to zen, words are the main obstacle to understanding. Monks strive to achieve their goal of enlightenment not by learning, but by unlearning all thoughts and views about life and reality. (p. IX)


However, the most important thought of the entire book appeared a few pages further: 


In Taoism, what is absolutely constant or absolutely perfect is also absolutely dead, because without the possibility of development and change, Tao cannot exist. In fact, there is nothing in the universe that is perfectly perfect or completely solid; only in human minds can this concept exist. (p. 7)


This thought brought me great peace and was revealing in its simplicity - in our Western culture the pressure to strive for perfection is enormous, and the consumer world still suggests that we should have something better, more perfect or newer. Jupiter stands on the other end of this consumption circle and the entire book is peaceful, spacious, and breathers with satisfaction with what we have here and now.

Zen history and philosophy in an inconspicuous pink book 

Juniper first lays the philosophical foundation for understanding wabi sabi - explains the Zen story, based on the Four Noble Truths, the first of which says that life is suffering, which (second truth) results from ignoring the nature of reality and desire, attachment to the material side of things. Everything is the result of this ignorance. One can overcome suffering (third truth) only by rejecting this ignorance and attachment to the material world. Further, Taoism says that man "should follow the path called Tao." (p. 17)


To become one with Tao, man must practice wu wei and refrain from forcing anything that does not happen on its own. To be one of these means to accept the necessity of surrendering to a force far more powerful than ourselves. It is through this acceptance of the natural flow of life and the rejection of all learned doctrines and knowledge that man can achieve true unity with the Tao. This harmony carries a mystical power, known as tō, which enables those who acquired it to look beyond the horizon of everyday perception, to the world where mundane distinctions between all opposing ideas of the dualistic world are absent. (p. 18)

We actually operate every day in a dualistic world where black is black, white is white, and halftones are absent. There is a relatively large number of concepts taken for granted in this perception of the world. Meanwhile: 

Zen (...) is a specific Chinese way to achieve the goal of Buddhism, which is to reject all learned ideas about the world in order to see this world as it is, i.e. with a mind free from all attachment or judgment. (p. 22) 

Juniper also draws our attention to the "Japanese personality", where the nation appreciates the ambiguity (hence the ambiguous haiku poetry), hiding their emotions and strong ritualization of social life (famous different ways of welcoming one another depending on social position), and finally humility, kenkyo. A 'double face' is also practiced - tatemae - one shown to the public and expected by them, and honne - hidden thoughts. The Japanese are very sensitive to the smallest details and apparently read even the most hidden emotions much better than we do.


Wabi sabi is the ability to see sophisticated beauty in passing, intuitive appreciation of the fleeting beauty of the world, e.g. by appreciating a flower bud in a vase, a golden autumn leaf, a beautiful ikebana or the intensity of a tea ceremony.

Immersion in Japanese culture 



Seishin toitsu is practiced - concentration of mind and spirit on one activity and full immersion in it; and the state of mind when a person is completely engaged in the activity is called mushin. The mind and body work in unity, the self is erased. It's quite distant from the multitasking and doing several things at once. In Japan, the artist is often perceived only as a medium that can extract the best and worth emphasizing features from the matter being developed.


The value of wabi sabi art is to be aware of its transience and change over time. Natural, organic materials such as wood, clay, paper or stone are destroyed in time and this has a huge impact on the perception of the artwork. The works are not guided by the golden ratio or set rules of symmetry, but are closer to the natural world and its imperfections. "Very often, what has not been added is more important than what is added," notes Juniper (p. 107). The material largely dictates the form, and the artist's imprint may not be welcome. The ideal is not strived for, and imperfection conceals the enormous charm of the art of wabi sabi.


Sounds refreshing, right? It smells of order, calmness, concentration and admiration of the beauty available to us. This book gave me great joy, as well as solid knowledge and has introduced me to areas I have never heard of before. I will be happy to come back to it someday.

My rating: 8/10. 



Author: Andrew Juniper
Title: Wabi sabi The Japanese art of impertinence 
Helion SA 
Gliwice 2018 
Translated by: Wojciech Usarzewicz 
ISBN: 978-83-283-4844-8