Welcome to Jordan
Warto polować na tanie loty i podróżować
w nieoczywistych kierunkach. Kiedy z końcem grudnia kupowałam loty do Jordanii
za 120PLN od osoby w dwie strony z Poznania, byłam jednocześnie podekscytowana
(w tym rejonie świata mnie jeszcze nie było) i lekko przerażona (ten sam powód).
Szczęśliwie wszystko się udało, lot był względnie sensowny (z Poznania do
Ammanu 14:35, lądowanie 20:40, powrót 21:35, lądowanie 23:30).
Co udało nam się zobaczyć?
W Jordanii spędziliśmy tylko 8
dni, a w zasadzie 7, bo pierwszego dnia przylecieliśmy, odebraliśmy auto i pojechaliśmy
do hotelu na obrzeżach Ammanu.
Starożytne rzymskie miasto Geraza |
W środę zaczęliśmy od zwiedzania wpisanego na listę UNESCO starożytnego rzymskiego miasta Geraza (obecnie we współczesnym mieście Jerash, Dżerasz). Ze względu na znakomity stan zachowania ruin nazywane jest Pompejami Wschodu. Faktycznie, spokojne obejście całego kompleksu to co najmniej 3 godziny, a na terenie miasta założonego w 331r.p.n.e. przez Aleksandra Macedońskiego znajdziemy wiele imponujących zabytków – odrestaurowany Łuk Hadriana, czyli łuk triumfalny ze 129 lub 130 r., za którym znajduje się hipodrom na 17 tysięcy widzów z 220 r. o wielkości 244m x 52m, owalne forum otoczone jońskimi kolumnami z II w., świątynia Zeusa czy amfiteatr południowy z I w. z widownią na 5 tysięcy osób.
Mały amfiteatr w Gerazie |
Główna ulica miasta – Cardo
Maximus – ma aż 800 metrów długości i zachowaną oryginalną nawierzchnię z
wapiennych płyt, a wzdłuż niej wznosiły się niegdyś ważne budynki miejskie –
liczne kościoły, meczet, łaźnie. Na terenie miasta znajdziemy też ruiny
świątyni Artemidy z korynckimi kolumnami z II w. czy teatr północny ze 165 r.
na 2 tysiące widzów. Mimo że nie pasjonuję się starożytnością, ten kompleks
miejski zrobił na mnie naprawdę wielkie wrażenie, a możliwość chodzenia po tak
starym mieście i odtwarzania życia sprzed wieków była dla mnie wyjątkowa.
Zamek Ajlun
Następnie udaliśmy się do muzułmańskiego
zamku Ajlun (Kalat ar-Rabad, Adżlun) z XII wieku, z którego był piękny widok na
okolicę oraz całkiem nieźle zachowane mury. Zamek długo przechodził z rąk do
rąk i został porzucony dopiero w 1837 roku po trzęsieniu ziemi i od tego czasu
popadał w ruinę. Z perspektywy czasu – można go sobie spokojnie odpuścić, jeśli
planuje się zobaczyć zamek Shobak albo zamki na pustyni. Nam zabrakło przez to
czasu na zobaczenie Betanii – musielibyśmy czekać 30 minut na autobus, który
podwozi do miejsca chrztu Chrystusa, a samo zwiedzanie trwa około godziny.
Wybraliśmy kąpiel w Morzu Martwym i widowiskową drogę do Al-Karak ze słońcem
zachodzącym nad wielkim akwenem słonej wody. W Al- Karak nocowaliśmy w zimnym
hotelu ze spektakularnym widokiem na zamek krzyżowców.
Zamek Kerak |
W czwartek zwiedziliśmy zamek
Kerak, którego budowę rozpoczęto w 1132 r. Z fortecą związana jest postać
rycerza Renalda z Châtillon, który było dość barwną i okrutną postacią. W 1188
r. zamek wpadł w ręce muzułmanów i już nigdy nie został odbity przez
krzyżowców. Twierdza zajmuje całe wzgórze i jest naprawdę rozległa, oferując
widoki na wszystkie strony świata.
Rezerwat przyrody Dana - panorama |
Później ruszyliśmy do rezerwatu Dana,
jednak napotkany po drodze mężczyzna odradził nam zjazd do doliny i w rezultacie
musieliśmy się zadowolić przepiękną panoramą. Dzięki temu jednak zwiedziliśmy
zamek Shobak (Asz-Szaubak, znany też pod nazwą Montreal Castle). Budowę
rozpoczęto w 1115 r., a ukończona forteca stała na trasie karawan z Egiptu do
Syrii i czuwała nad ich bezpieczeństwem. Ponieważ twierdza nie jest otoczona
zabudową jak Kerak, robi chyba większe wrażenie, chociaż środek jest
zdecydowanie mniejszy i w gorszym stanie.
Panorama Małej Petry |
Pod koniec dnia udało nam się
dotrzeć do Małej Petry, która była znakomitą zapowiedzią tego, co będzie się
działo w Petrze. Do końca widowiskowego kanionu można dotrzeć w pół godziny, a
na końcu znajduje się beduiński sklepik, gdzie można nabyć różne pamiątki,
napić się herbaty i… rozpocząć wspinaczkę na szczyt górujących nad wąwozem
skał. To było wyzwanie! Udało nam się dotrzeć na szczyt, skąd widoki były
naprawdę niesamowite, ale kosztem nadwyrężonego kolana (niestety). Udało nam
się jakoś dokulać na sam dół i pojechaliśmy do miejscowości Wadi Musa, gdzie mieści
się kompleks Petry.
Spokój Petry na wieczornym pokazie |
Wieczorem poszliśmy na wydarzenie
Petra by Night – pokaz świateł i lokalnej muzyki tuż pod Skarbcem (po to też
potrzebny był nam dwudniowy bilet do Petry). Chociaż baliśmy się, że będzie to
całkowicie komercyjne wydarzenie, typowy tourist trap, było zaskakująco
kameralnie i spokojnie. Do Skarbca, a więc najbardziej znanego grobowca
Nabateczyków, idzie się jakieś 30 minut szybkim tempem. Punktualnie o 21 rozpoczął
się krótki pokaz – świątynia została podświetlona, a po krótkim wstępie
rozpoczął się koncert lokalnych artystów, którzy grali na flecie i na rababie
(lokalnym instrumencie szarpanym). Chociaż sądzę, że wiele osób mogło się
nudzić, dla mnie ten występ był autentyczny i piękny. Powiało pustynią! Z
czasem stwierdziliśmy, że podniosły nastrój wieczoru podobał nam się znacznie
bardziej niż zgiełk i turystyczne zamieszanie przy Skarbcu następnego dnia.
Wracało się tą samą drogą, wąwozem Siq, podświetlonym kameralnym światłem świec
rozstawionych w papierowych torebkach co jakieś 2 metry. Naprawdę przyjemny
klimat!
Petra
Piątek od samego rana
przeznaczyliśmy na zwiedzanie Petry. Wpisana na listę UNESCO i zaliczana do
jednego z siedmiu cudów świata, Petra to stolica nieistniejącego już państwa
Nabatejskiego, ukryta w wąwozach skalnych, a odkryta dopiero w XIX wieku przez
szwajcarskiego podróżnika Johanna L. Buckhardta. Cywilizacja Nabatejczyków
przeżywała największy rozkwit w okresie między II w.p.n.e. a I w.n.e., a jej
dobrobyt opierał się o handel i przesyłanie dóbr karawanami, natomiast upadek
wiązał z przeniesieniem handlu na drogę morską.
Monastyr |
Właściciel naszego hotelu
słusznie doradził nam, byśmy skorzystali z darmowego transportu miejskiego do
Małej Petry, tam wynajęli jeepa i podjechali do początku trasy do Monastyru
(czyli jeszcze około godzina podejścia). Petrę zwiedzaliśmy więc od końca.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, wiedzieliśmy, że podjęliśmy najlepszą możliwą
decyzję, bo podchodziliśmy pod Monastyr stosunkowo łagodnym podejściem, w
zasadzie bez innych turystów, z pięknymi panoramicznymi widokami, i osłonieni
przed wschodzącym słońcem. Monastyr to największy, wysoki na 48 metrów, nigdy
nieukończony grobowiec z I w. Spod Monastyru w dół doliny prowadziło znacznie
mniej przyjemnie zejście, było całkiem sporo turystów i mnóstwo kramów z pamiątkami,
zakłócających klimat tego miejsca.
Panorama Petry z Wyżyny Ofiarnej |
W dolinie znajduje się Wielka
świątynia, a droga wystawiona na palące promienie słońca wiedzie obok Nimfeum do
Amfiteatru i grobowców (odbicie na lewo) do Skarbca. Bardzo żałuję, że nie
wykonaliśmy pierwotnego planu i nie porzuciliśmy zakurzonej i zatłoczonej
głównej drogi kolumnowej na rzecz Wyżyny Ofiarnej, z której widoki były
naprawdę spektakularne. Napotkani lokalsi sugerowali nam, że podejście jest
trudne i wymagające, a skończyliśmy wspinając się do Miejsca Ofiar i schodząc z
powrotem do głównej drogi tą samą drogą.
Pustynia Wadi Rum
Krajobraz Wadi Rum |
W sobotę zerwaliśmy się bladym
świtem, by dojechać do Wadi Rum Village, wioski w parku narodowym pustyni Wadi
Rum. Cały obszar, a więc 74000ha, został wpisany na listę UNESCO jako obszar
mieszany, łączący zachwycającą przyrodę ze starymi śladami bytności człowieka
(rysunki czy ryty naskalne). Tam musieliśmy chwilę poczekać na naszego jeepa, i
zaczęła się nasza niespełna dwudniowa przygoda na pustyni. Tak się złożyło, że
jeepa i przewodnika mieliśmy tylko dla siebie. Rozpoczęliśmy od źródła
Lawrence’a z Arabii (wspinaczka), potem było podejście na wydmę, potem
podziwianie skalnego kanionu z wyrytymi na skałach prehistorycznymi rysunkami.
Widzieliśmy co najmniej 3 skalne mosty, przy czym wspinaliśmy się na dwa,
ciekawe formacje skalne (Grzybek i Kurczak), spacerowaliśmy po wydmach, a w
końcu doświadczyliśmy zachodu słońca przy błyskawicznie rozpalonym ognisku i
herbacie. Noc na pustyni również nie rozczarowała, choć w naszym beduińskim
namiocie było dość chłodno. Natomiast podziwianie gwiazd o 3 nad ranem,
niezakłóconych żadnym sztucznym światłem, było przeżyciem metafizycznym.
Wschód słońca na Wadi Rum |
W niedzielę znów pobudka bladym świtem, by nagrać wschód słońca, a potem przez 3 godziny wracać na wielbłądach do naszej bazy wypadowej. Przyznam, że spokojna, powolna jazda na dromaderach, mimo swoich niewygód (kołysania, cierpnących nóg i desek z prowizorycznego siodła wrzynających się w tyłek) była znacznie przyjemniejsza niż objeżdżanie jednej pustynnej atrakcji po drugiej i wspinaczka w gronie innych turystów. Tu byliśmy sami, a dookoła nas pustynia, cisza i czasami pochrupujące rachityczne krzaczki wielbłądy. Po dotarciu na miejsce zjedliśmy jeszcze lunch w przydrożnej restauracji i udaliśmy się do Akaby zobaczyć Morze Czerwone.
Akaba
Plaża w Akabie |
Tu daliśmy
się złapać lokalnym naganiaczom na półgodzinny rejs statkiem o przeźroczystym
dnie (15JOD za 2 osoby) i ku mojemu zaskoczeniu widok rafy koralowej,
zatopionych czołgów, które rafa już przejmowała we władanie, i czystej wody
zrobił na mnie znacznie większe wrażenie niż zakładałam. Pułapka na turystów
okazała się nie taka groźna. Nocowaliśmy dalej od centrum miasta, za portem,
blisko plaży, ale pogoda już nam nie sprzyjała. Zrobiło się chłodno i wietrznie
i w Morzu Czerwonym nie mieliśmy okazji się wykąpać.
Umm-Ar-Rasas
Mozaika w Umm-Ar-Rasas |
W poniedziałek po śniadaniu
udaliśmy się do Umm-Ar-Rasas, zobaczyć rozległe ruiny starożytnego miasta
(miejsce jest jednym z siedmiu wpisanych na listę UNESCO w Jordanii). Zdjęcia w
przewodniku nie zachęcały do udania się w to miejsce, ale okazało się, że są
tam ruiny kościoła św. Szczepana z VIII wieku z niesamowitą, zachwycającą mozaiką.
Co prawda kościół został przykryty mało estetycznym metalowym dachem, a konstrukcja,
po której się chodzi mogłaby mieć umyte szyby, to mozaika sama w sobie jest
naprawdę niesamowita. W centrum znajdują się pędy winorośli i pracujący dookoła
nich ludzie. Dookoła biegnie ciemna bordiura przedstawiająca sceny morskie,
połów ryb, łodzie. Kolejny pas zajmują przestawienia ważnych miast i ośrodków
pielgrzymkowych Ziemi Świętej. Można pobawić się w odczytywanie grackich
inskrypcji. Warto się przejść ruinami miasta, choć są nie tylko słabo opisane,
ale także słabo zbadane. Dla mnie wyglądało to jak morze kamieni z wystającymi
gdzieniegdzie łukami skalnymi.
Makaba
Widok z góry Nebo na Ziemię Obiecaną |
Stamtąd ruszyliśmy do Makaby,
która jest jordańskim centrum mozaiki i znajduje się tam kilka wartych odwiedzenia
miejsc. Zaczęliśmy od kościoła św. Męczenników z mozaikami przykrytymi równie
nieestetycznym dachem co w Umm-Ar-Rasas. Mozaika jest dość rozległa, można
dostrzec wiele zwierząt (dzik, byk, antylopa, tygrys), ptaków, krzewy granatu,
natomiast w środku w okrągłym medalionie znajduje się personifikacja morza w
postaci Talassy z rybami. Potem pojechaliśmy do cerkwi św. Jerzego zobaczyć
słynną mapę świata starożytnego. Mapa jest bardzo ciekawa, zwłaszcza jej orientacja
(na wschód), ale zachowała się dość fragmentarycznie i w sumie byłam nią
rozczarowana. Na podstawie tej mapy ustalano lokalizację Betanii. Kiedy
wróciliśmy do samochodu znaleźliśmy za wycieraczką mandat za niewłaściwe
parkowanie, co było dla nas sporym stresem, i opóźniło nas w dalszej podróży.
Kiedy dotarliśmy do góry Nebo, centum było już zamknięte. Jednak wspięliśmy się
na wzgórze obok i zrozumieliśmy, co ukazało się oczom Mojżesza – dolina rzeki
Jordan i panorama na Morze Martwe. Pogoda się pogarszała, zrobiło się zimno,
więc zameldowaliśmy się w hotelu w Madabie i wybraliśmy się wieczorem na
miasto, na kolację i spokojny spacer.
Największa mozaika z Madaba Archeological Park |
Wtorkowy poranek należał do
zalanej deszczem Makaby, gdzie udaliśmy się do parku archeologicznego (Madaba
Archeological Park) i widzieliśmy zdecydowanie najpiękniejsze mozaiki ze
wszystkich z lokalną Panią przewodnik. Jest tam mozaika ze scenami
mitologicznymi, która dawniej znajdowała się w bizantyńskiej rezydencji. Potem
została zasypana, a kawałek dalej i wyżej powstał kościół ze swoimi mozaikami.
Mozaiki z prywatnej rezydencji pochodzą z czasów największego rozkwitu tej
sztuki w Madabie, a więc z czasów panowania cesarza Justyniana Wielkiego
(527-565). W centrum można rozpoznać Afrodytę obok Adonisa, otoczonych amorkami
i gracjami. Dookoła mamy personifikacje pór roku i sceny z polowań.
Zamek Amra |
Koło 11 zebraliśmy się z miasta i
pojechaliśmy zwiedzać zamki na piasku – najpierw Kasr Amra, wpisany na listę
UNESCO, który służył niegdyś jako komfortowe łaźnie (w co patrząc na pustynny
krajobraz dookoła trudno dziś uwierzyć). Zamek powstał pomiędzy 705 a 750
rokiem, a w środku zachowały się freski z 1 poł. VIII w., na których mamy
przedstawienia ludzi i zwierząt (sceny polowania i oprawiania zwierząt czy
picia alkoholu, kąpiąca się naga (!) kobieta, tańczące nimfy, muzycy grający na
instrumentach – dość obsceniczne jak na muzułmańskich właścicieli). Zamek jest
niewielki i zwiedza się go bardzo szybko.
Zamek Al-Azrak |
Dalej jest odległy, ale wart
zwiedzania Qasr Al-Azrak z czarnego bazaltu. Zamek był pierwotnie rzymskim
fortem, zachowały się oryginalne kamienne drzwi. Zahaczyliśmy też o rezerwat
przyrody bagien Al-Azrak, ale widząc, jak ponuro i odstraszająco, a także
brudno i martwo wygląda to miejsce w styczniu, zawinęliśmy się raz dwa. Z tym
rezerwatem wiąże się smutna historia – z powodu budowy wodociągów do Ammanu
miejsce niemal całkowicie wyschło i trzeba tam teraz sztucznie doprowadzać
wodę. Obecny rezerwat zajmuje zaledwie 10% pierwotnej powierzchni, a część
endemicznych gatunków trzeba tam było wprowadzać od nowa. Wracając zajechaliśmy
do Qasr Al-Charana, którego jakimś cudem nie zauważyliśmy przejeżdżając w drugą
stronę (nie mam pojęcia jak to się stało). Zamek pochodzi z końca VII lub
początku VIII w. i został wzniesiony na planie czworokąta wokół centralnego
dziedzińca. Każdy narożnik wieńczy okrągła wieżyczka. Przeznaczenie zamku
pozostaje nieznane – na zamek obronny ma za cienkie ściany, na karawanseraj się
nie nadaje, bo brakuje źródła wody blisko. Ale robi wielkie wrażenie.
Tęcza nad Ammanem |
Ponieważ zostało nam wciąż sporo
czasu do odlotu samolotu podjęliśmy szaloną misję zobaczenia Cytadeli w
Ammanie, i była to dobra decyzja. Mimo że w Ammanie lało prawie cały czas,
Cytadela jest znakomitym punktem widokowym na całe miasto – widzieliśmy
Amfiteatr, zaszliśmy do ruin pałacu Umajjadów, a słońce, które na chwilę
przebiło się przez chmury sprawiło, ze na niebie pokazała się niesamowita
tęcza. Tak pożegnał nas zimny tego dnia Amman. W drodze powrotnej na lotnisko
zajechaliśmy do ostatniego, graniczącego z lotniskiem zamku, Qasr Al-Mushatta
(Kasr Al-Muszatta, Zimowy Zamek), dawniej największego ze wszystkich. Nieukończona
budowla datowana jest na VIII w.
Potem ruszyliśmy do naszego portu
lotniczego. Pomyłka z wybraniem niewłaściwego parkingu kosztowała nas jeszcze
9JOD na do widzenia. Przygoda z Jordanią skończyła się dokładnym trzepaniem bagażu
na lotnisku, i już lecieliśmy do domu.
Wyjazd z Wadi Rum |
Jordania zdecydowanie zaskoczyła
mnie pięknem przyrody, zróżnicowaniem terenu (tego samego dnia byliśmy na
wysokości 1800 m.n.p.m. i -400m.n.p.m), skalą zabytków i parków narodowych.
Przez całą podróż czuliśmy się bezpiecznie, chociaż kilkakrotnie zatrzymywała
nas policja (papiery samochodu, ewentualnie „where are you from?”). W hotelach
było różnie z czystością, w zdecydowanej większości były problemy z ciśnieniem
wody i możliwością regulacji temperatury (albo wrzątek, albo lód), ale
śniadania wszędzie były obfite i zapewniały dobry start w pełen atrakcji dzień.
Żałujemy w sumie dwóch rzeczy – po pierwsze, że nie odżałowaliśmy jednak kilku
stów więcej i nie spaliśmy w którymś z luksusowych hoteli przy Morzu Martwym.
Jednak kąpiel w tej gęstej od soli wodzie była nie lada atrakcją, a możliwość
skorzystania z prysznica po kąpieli na pewno by nam pomogła. Plus można by było
spokojnie poczytać książkę, odpocząć, a nie gnać dalej. Dwa, niewykorzystany
potencjał trasy widokowej w Petrze.
Czy Jordania jest drogim
krajem?
I tak i nie. Jeszcze przed
przyjazdem wydaliśmy ponad 2k – Jordan Pass (wiza + wstępny do prawie 40
zabytków, w tym Petry) kosztowały 75JOD od osoby (1JOD – ca. 6PLN, a więc
450PLN), wynajem samochodu (Nissan Micra w automacie) – 540PLN plus dodatkowe
ubezpieczenie 240PLN, ubezpieczenie podróżne 240PLN za dwie osoby w zwiększonym
wariancie, plus rezerwacja na wycieczkę po pustyni – 50USD. Czy tych kosztów
dało się uniknąć? Nie bardzo. Sam wstęp do Petry, w której planowaliśmy spędzić
dwa dni, to 55JOD. Pozostałe wstępy wg. naszych obliczeń wynosiły jeszcze
25JOD, a koszt wizy (40JOD) był już zawarty w Jordan Pass. Co prawda kosztów
wizy można uniknąć udając się w przeciągu 48 godzin do wskazanego biura wizowego
w Akabie, ale nam opłacało się już na samych wstępach.
Sok ze świeżych granatów |
W samej Jordanii było przystępnie
cenowo – za posiłki nie zapłaciliśmy więcej niż 9JOD od łeba (i to tylko raz,
poszliśmy do drogiej knajpy spróbować lokalnego jedzenia), zazwyczaj płaciliśmy
po 5JOD, zdarzało się i zjeść za 2JOD za
dwie osoby. Paliwo na wszystkich stacjach kosztowało 0.90JOD za litr benzyny
90-oktanowej (tak tak, taka tam jeszcze istnieje, u nas już tylko 95). Za
najdroższy hotel ze śniadaniem zapłaciliśmy 215PLN za dwie osoby, za najtańszy
odpowiednio 100PLN mniej. Nie szaleliśmy za bardzo z pamiątkami ze względu na
bagaż podręczny w sezonie zimowym, więc po prostu nie mieliśmy miejsca.
Jordania oferuje piękne szale, smakowite przyprawy i kosmetyki z błotem i solą
z Morza Martwego.
Wskazówki praktyczne
Drogi w Jordanii pozostawiają
sporo do życzenia – są pełne dziur, i to dość głębokich, drogi na pustyni były
mocno spękane i nierówne, plus wszędzie, również na autostradach, są progi
zwalniające. Dlatego odradzamy podróżowanie w nocy – hopki są słabo oznaczone i
często jadąc w większą prędkością w ciągu dnia zdarzało nam się na nie nadziać.
A można zgubić podwozie! Na drogach często są kamyczki, etc., więc warto
wykupić dodatkowe ubezpieczenie.
Dla osób korzystających z karty
Revolut - nie ma problemu z wybieraniem gotówki z bankomatów Jordan Kuwait
Bank, ale tych bankomatów nie ma na lotnisku ani w centrum kraju. Są tylko w
Ammanie, Madabie i Akabie, poza tym – pustynia. Jednorazowa opłata za wybranie
gotówki z ATMu waha się od 4-6.5JOD. Warto więc zaopatrzyć się w gotówkę przy
którymś z dużych miast, zwłaszcza że hotele często nie przyjmują płatności
kartą. Nawet jeśli na stronie piszą, że jak najbardziej da się tak zapłacić.
Mimo że byliśmy w styczniu pogoda
nam dopisała – oprócz ostatniego pochmurnego wieczoru i całego ostatniego
deszczowego dnia w Ammanie mieliśmy piękną pogodą. Wydaje mi się jednak, że
mieliśmy trochę fuksa, a pogoda w chłodniejszych zimowych miesiącach częściej
przypomina tę z ostatniego dnia.
Podejście do Monastyru |
Absolutny must have w Jordanii to
wysokie buty trekkingowe. Mimo, że wzięłam sobie miejskie półbuty, cały wyjazd
chodziłam w moich traperach. Jeśli chce się porządnie zwiedzić Petrę i Małą
Petrę, a także zobaczyć wszystkie zabytki pustyni, gdzie jest zaskakująco dużo wspinaczki
na różne formacje skalne i strome kamienie, takie buty to zdroworozsądkowa
konieczność. My latamy tylko z niewielkim bagażem podręcznym, więc ograniczamy
liczbę przedmiotów do minimum. Oczywiście, należy pamiętać że Jordania jest
krajem muzułmańskim, więc lepiej ubierać się skromnie i nie eksponować –
zwłaszcza w przypadku kobiet – za dużo. Zimą akurat nie było z tym zbyt wiele
problemu. Na plażach nad Morzem Czerwonym kobiety siedziały w tradycyjnych,
zakrywających wszystko strojach, i tak też się kąpały, więc widok półnagiego
bardzo bladego ciała może budzić niezdrową sensację.
Tyle. Polecamy Jordanię, bo przy
dobrej pogodzie zimą można naładować trochę swoje baterie słoneczne i zwiedzać
jedne z najsłynniejszych zabytków na świecie w nie tak strasznym tłumie (i przy
zdecydowanie lepszej i tańszej ofercie hotelowej). Od wiosny noclegi i
dodatkowe atrakcje trzeba rezerwować ze sporym wyprzedzeniem.
Zatem – udanej podróży!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz