piątek, 28 grudnia 2018

Weronika Gogola, Po trochu

Jednyna książka, którą kupiłam sobie podczas tegorocznej edycji Wrocławskich Targów Dobrej Książki, które miały miejsce 29 listopada-2 grudnia we Wrocławiu. Wyczekiwana, bo słyszałam i podczytywałam o niej już od dawna. Książka została uhonorowana szeregiem nagród, Nagrodą Literacką ArtRage, była nominowana do Nagrody Literackiej Nike, trafiła do finałów Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia, Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus i Nagrody Conrada (było więc skąd słyszeć i gdzie podczytywać). Wczoraj rozsiadłam się z herbatą i kocem i oto moje wnioski.

Znowu zaskoczyła mnie dojrzałość tego debiutu - mieć 29 lat i napisać powieść tak sprawną językowo, nasyconą melancholią za dzieciństwem, a jednocześnie pogodną - to jest coś. Ciężko tu mówić o fabule, jest to bardziej zbiór anegdot, historii pozbieranych z dzieciństwa, napisana z humorem. Bohaterka, która pamięta wszystko, dzieli się z nami częścią swoich wspomnień z dzieciństwa, dorastania w wiosce Olszyny, wioskową codziennością.

Książka wywołała we mnie dwa uczucia - poczucie bezpieczeństwa i zazdrość. Po pierwsze, czytelnik czuje się w tej prozie jak w domu, jest swojsko, bez zbędnego patosu, zresztą w większości poznajemy świat Olszyn z prespektywy dziecka. Rozdziały (a jest ich 12, po jednej z pieśni za zmarłych, która stanowi swoiste motto i wprowadzenie do książki) pełne są humoru, a śmierć, która przewija się przez każdy z nich, traktowana jest jako coś jak najbardziej normalnego, naturalny element życia. Stąd też bierze się moja zazdrość - czegoś takiego nie dane mi było doświadczyć. Dla "miastowych" śmierć to coś obcego, zaburzającego bieg życia. Przy zwłokach już się nie czuwa i nie wystawia ich w domu przed pogrzebem. U Gogoli śmierć jest codzienna, zwyczajna, ale nie straszna. Piękny jest zwłaszcza opis pożegnania z ojcem, który umiera jak wszyscy Gogolowie - młodo i nagle. Kiedy córka się do niego przytula, żeby się z nim pożegnać, odkrywa, że po ojcu nic już nie zostało, tylko sama wydmuszka. To w jakiś sposób pocieszające.

Zazdrość budzi też, ile codzienności udało się autorce ocalić od zapomnienia - wspomnień o ciężkich chorobach z dzieciństwa, przypadłościach członków rodziny, karteczkomaniach z podstawówki, oswajaniu się z własną seksualnością. Mnóstwo jest również elementów magicznych, przeniesionych z dziecięcego świata. Sama narratorka ma magiczne moce, które mogą sprowadzić na kogoś nieszczęście, a jej zaklęcie "Surtupurtu za tymi kurwami" z reguły jest niezawodne.

Proza Gogoli ma też moc, potrafi ścisnąć za gardło:
"Bo najgorzej jest patrzeć na kogoś, kto nigdy nie płakał, a nagle zaczyna szlochać. Bo to trochę tak, jakby Ci się walił dom, jakby znowu przyszła powódź, jakby spłonął giees." 166

Piękny i słusznie długo przeze mnie wyczekiwany debiut. Podoba mi się, że jest to proza lokalna, a jednocześnie magiczna. Myślę, że do tej książki wrócę jeszcze nie raz. A tytuł? Na okładce napisano: "Najlepsze historie z życia zawsze opowiada się po trochu, po kawałku. Ktoś coś zapamiętał i z tej pamięci rodzą się najpiękniejsze opowieści." Mi pozostaje tylko podziękować, że Weronika Gogola miała chęć się z nami czytelnikami podzielić swoją, bardzo osobistą i bardzo intymną opowieścią podzielić. I czekać na kolejne książki autorki.


Weronika Gogola, Po trochu
Wydawnicto Książkowe Klimaty
Wrocław 2017
ISBN: 978-83-65595-51-5


_______________________________________________________________________

The only book I bought during this year's edition of the Wrocław Good Book Fair, which took place on November 29-December 2 in Wroclaw. It was awaited because I've heard and read about it for a long time. The book was honored with the ArtRage Literary Award, and it was nominated for the Nike Literary Award, went to the finals of the Gryfia Literary Award for the female writer, the Central European Literary Award Angelus and the Conrad Prize (so there was where to hear and read of this book). Yesterday I sat down with tea and a blanket and here are my conclusions.



First of all, I was surprised by the maturity of this debut - to be 29 years old and write a novel so linguistically efficient, saturated with melancholy of childhood, and at the same time so cheerful - it is quite something. It's hard to talk about the plot or story line, it's more of a collection of anecdotes, stories collected from childhood, written with a great sense of humor. The heroine, who remembers absolutely everything, shares with us her childhood memories, growing up in the village of Olszyny, the society's everyday life.

The book evoked two feelings in me - a sense of security and jealousy. First of all, the reader feels at home in this prose, it is so familiar, without unnecessary pathos, and in the majority we know the world of Olszyny from the child's perspective. The chapters (and there are 12 of them, after one of the songs for the dead, which is a motto and an introduction to the book) are full of humor, and the death that appears in each of them is treated as the most normal, natural element of life. That is the element my jealousy arises from - I did not experience anything like that. For "urban" citizens death is something alien, disrupting the course of life. The body is no longer staged in house for others to pay their respects, there is no wake service. In Gogola's prose, death belongs to everyday, is ordinary, but not terrible. It is especially beautiful when the narrator says goodbye to her father who dies like all of the Gogols - young and suddenly. When the daughter hugs him, to say goodbye to him, she discovers that there is nothing left of her father, only the shell itself. I find it somehow comforting.

Jealousy also raises when I notice how much of everyday life has the author managed to save from oblivion - memories of serious childhood illnesses, family member's conditions, notebook cards madness from primary school, getting accustomed to her own sexuality. There are also many magical elements, transferred from the children's world. The narrator herself has magical powers that can bring misfortune to someone, and her spell "Surtupurtu with these whores" is usually reliable.

Gogola's prose is also powerful, it can catch a reader by the throat:

"Because the worst thing is to look at someone who has never cried and suddenly starts to weep, because it's a bit like a house was coming down, as if the flood had come again, like a G-S was burning down again." p. 166

A beautiful and long-awaited debut. I like that it is a local prose, and at the same time magical. I think I will come back to this book more than once. And the title? The cover says: "The best stories from life are always told little by little, piece by piece. Someone has something to remember and from this memory the most beautiful stories are born." The only thing left is to thank Weronika Gogola that she was willing to share with us readers her very personal and very intimate story. And wait for the next  books by the author.





Author: Weronika Gogola
Title: Little by little
Publishing House: Książkowe Klimaty
Wrocław 2017
ISBN: 978-83-65595-51-5

Lydie Salvayre, Zwyczajne życie (La vie commune)

Kolejny drobiazg z serii proza wydawnictwa Znak. I jak to już z drobiazgami bywa, okazują się cięższe do strawienia niż niejedno kilkustet stronicowe tomiszcze. Tak było i tym razem. Nie odstraszyła mnie zapowiedź z okładki - "paranoja - intrukcja obsługi", nie przeraziło porównanie do Jelinek (a powinno), ani nie odepchnęła zapowiedź "Piekło to my". Wszystkie te uwagi są niestety prawdziwe.


Proza Salvayre jest trochę jak brzytwa, ale bardziej - jest duszna i lepiąca. Suzanne, dobiegająca sześćdziesiątki sekretarka w firmie pana Meyera, dostaje do pomocy nową sekretarkę, którą zaczyna darzyć instynktowną nienawiścią i która zaczyna spędzać jej sen z powiek. Mamy więc studium hodowania w sobie nienawiści do drugiej osoby, ale też przykład na nieodnajdywanie się w swojej społeczności, duszną nienawiść do samej siebie, jak zwykle trudne relacje matki z córką. Na trywialnym temacie pojawienia się drugiej, młodszej, znacznie bardziej atrakcyjnej dziewczyny buduje się znacznie mniej trywialny dramat, który skutkuje dla Suzanne utratą pracy.

Książka jest dobra, ale mnie strasznie zmęczyła i nie będę chciała ani się o niej rozpisywać, ani do niej wracać. Ma w sobie jakiś mrok, coś, co każdy z nas będzie w stanie zrozumieć, ale nie chce tego zbyt długo oglądać, by nie zacząć dostrzegać podobnych cech u siebie. Brrr....

Lydie Salvayre, Zwczajne Życie
Wydawnictwo Znak
Kraków 2006
Tłumaczyła: Ewa Wieleżyńska
ISBN: 8324006465

_______________________________________________________________________________

Another tiny book from the series prose of the Publishing House Znak. And as it happens with tiny books, they turn out to be harder to digest than many heavy volumes. So it was this time. The cover announcement - "paranoia - manual handling" did not scare me away, nor did the comparison to Jelinek frighten me (and it should have), nor did the announcement "Hell is us" push me away. All these comments are unfortunately true.

The prose of Salvayre is a bit like a razor, but can also be stuffy and sticky. Suzanne, a sixty-year-old secretary in Mr. Meyer's company, gets a new girl to help her, which she begins to hate instinctively and this feeling grown on her. So we have a study of breeding hatred for the other person, but also an example of not finding oneself in one's community, a stifling hatred towards oneself, as usually a difficult relationship between mother and daughter. On the trivial theme of the appearance of the second, younger, much more attractive girl, a much less trivial drama is built, which results in the loss of a job for Suzanne.

The book is good, but I got tired of it and I don't want to write about it or come back to it. It has some darkness in it, something that each of us will be able to understand, but does not want to watch it for too long, not to start to notice similar features in oneself. Yuck ....



Author: Lydie Salvayre
Title: Everyday Life
Publishing House Znak
Kraków 2006
Translated by: Ewa Wieleżyńska
ISBN: 8324006465

czwartek, 27 grudnia 2018

Mikołaj Łoziński, Reisefieber

Nie spodziewałam się po tej książce niczego wielkiego. Mało tego, sięgnęłam po nią z przekonaniem, że to lektura na jeden wieczór. No i przeżyłam ogromne pozytywne zaskoczenie.
To nie jest nowa rzecz i powinnam była usłyszeć o niej wsześniej. Nominiwana do Nagrody Nike w 2007 roku została uhonorowana nagrodą Kościelskich. Debiut 25-letniego autora. Pełen zachwyt.

Daniel Reis przylatuje do Paryża po wiadomości o śmierci swojej matki, Astrid (swoją drogą, co za piękne imię!). Musi uporządkować sprawy spadkowe, ale również zmierzyć się z przeszłością, z ludźmi, którzy znali jego matkę lepiej niż on sam, odnaleźć ją w ich wspomnieniach i opowieściach. Ta podróż całkowicie zmieni jego życie, wpłynie na relację z Anną, z którą chciał ułożyć sobie życie, a która podczas podróży odpływa na odległy, trzeciorzędny plan.

Powieść jest oszczędna, bardzo stonowana, ale jednocześnie bardzo wyrazista. Łoziński w niewielu słowach potrafi przekazać zarówno ogromny ładunek emocji, jak i świetnie nakreślić swoich bohaterów, zarysować intrygę, zaciekawić czytelnika. Jednocześnie książka jest bardzo subtelna, utkana z delikatnych nici. Daje do myślenia, i to mocno - na ile znamy swoich rodziców, których przyjmujemy za swoistego rodzaju pewnik? Relacja z dziadkami nie jest już taka oczywista, czasy dziadków są jednak nieco inne i stanowią swoistego rodzaju tajemnicę do odkrycia. Z rodzicami jest inaczej - ponieważ długo z nimi mieszkamy, mamy okazję obserwować ich na co dzień w różnych kontekstach i sytuacjach, wydaje nam się, że ich znamy. Ale tylko wydaje.

Na ścieżce poszukiwania matki znajduje się właśnie Daniel, ale jego matka już nie żyje. Pozostaje mu więc wizyta u niewidomej psychoterapeutki Aude, do której matka chodziła od lat, czy też spotkanie z Caroline, żoną Spencera, kochanka matki. Tropienie matki w przedmiotach, które pozostawiła w mieszkaniu, starych zdjęciach, przekazanych mu przez innych uwagach. Okazuje się, że nawet najbliżsi są nam obcy, odlegli, nieznani. Natomiast relacje, które miały dawać stabilizację, okazują się kruche czy wręcz nieistotne.

Podobieństwa do innych książek? Wędrówka po mieście w poszkiwaniu śladów przeszłości jak w Perełce Modiano, ale bez towarzyszącej temu depresji. Oraz całkiem ostatnio - Rzeczy, których nie wyrzuciłem Wichy, gdzie autor próbuje sportretować nieżyjącą już matkę przez przedmioty, które po sobie zostawiła i swoje na nie reakcje.

Zaskakująco piękna i dojrzała rzecz, do której na pewno jeszcze wrócę. Własnie dla takich zaskoczeń warto czytać.

Mikołaj Łoziński, Reisefieber
Wydawnictwo Znak
Kraków 2006
ISBN: 8324006613

__________________________________________________________________________

I did not expect much from this book. What's more, I reached for it with the conviction that it was a reading for one evening. What a great surprise awaited me!

This is not a new thing and I should have heard about it in the first place. Nominated for the Nike Prize in 2007, it has been awarded with the Kościelski Prize. It is a debut of a 25-year-old author. I am in awe.

Daniel Reis arrives to Paris at the news of his mother's death, Astrid (by the way, what a beautiful name!). He must clear the inheritance matters, but more importantly - face the past, with people who knew his mother better than he did, find her in their memories and stories. This trip will completely transform his life, affect the relationship with Anna, with whom he wanted to spend his life, and which nearly disappears during his visit in Paris.

The novel is spare with words, very subdued, but at the same time very expressive. Łoziński in a few words can convey both a huge load of emotions, as well as a great outline of his characters and the intrigue, and interest the reader. At the same time, the book is very subtle, woven from delicate threads. It gives you food for thought, and that's a lot. How much do you know your parents, whom we take for granted? The relationship with grandparents is not so obvious, as the times of grandparents are a bit different and constitute a kind of secret to discover. It's different with parents - because we live with them for a long time, we have the opportunity to observe them every day in different contexts and situations, it seems to us that we know them. But it only seems.

Daniel is on the path of looking for his mother, but his mother is dead. So he has a visit to a blind psychotherapist Aude, whom his mother has been seeing for years, or a meeting with Caroline, wife of Spencer, mother's lover. Tracking the mother in the objects she left in the apartment, old photos, remarks given to him by others. It turns out that even the ones closest to us are strangers, distant and unknown. On the other hand, the relations that were to secure our life turn out to be fragile or  insignificant.

Similarities to other books? Wandering around the city in the traces of the past as in Little Jewel by Modiano, but without the accompanying depression. And quite recently - Things I have not thrown away by Wicha, where the author tries to portray a dead mother through the objects she left behind and his own reactions and memories to them.

A surprisingly beautiful and mature piece of work that I will definitely come back to. It is worth reading for such surprises.



Author: Mikołaj Łoziński
Title: Reisefieber
Publishing House: Znak
Kraków 2006
ISBN: 8324006613

Kiran Desai, Zadyma w dzikim sadzie (Hullabaloo in the Guawa Orchard)

Bardzo się na tę książkę cieszyłam - pięknie wydana przez wydawnictwo Znak, głośny debiut znanej pisarki, z ilustracją celnika Rousseau na okładce. Zapowiadała się fenomenalnie. Po lekturze uczucia mam mieszane.

Bohaterem jest młody Sampath Chawla, który usiłuje ułożyć sobie życie w spokojnym miasteczku Shakhot, ale komletnie mu się to nie udaje i ma wrażenie, że się dusi. Męczy go i nuży monotonna praca na poczcie (jedyną rozrywką jest czytanie cudzych listów, co znacznie przyczyni się do jego kariery jako proroka), dusi się w ciasnym mieszkanku z rodziną, nie spełnia wymagań despotycznego ojca. W końcu, po pokazaniu gołego tyłka na weselu córki swojego szefa, ucieka z miasteczka i "osiedla się" na drzewie w sadzie gujaw niedaleko. Kiedy zaniepokojonej rodzinie udaje się go w końcu odnaleźć, Sampath odmawia zejścia z drzewa i zaczyna odczuwać radość i wolność. Wygłasza kilka zawiłych kwestii, potem używa wiedzy zdobytej w listach i zaczyna zdobywać sławę proroka. Przedsiębiorczy ojciec chłopaka, pan Chawla, rozkręca doskonały biznes, sprzedając kwiaty i drobne upominki jako dary dla swojego syna, a w końcu również jego zdjęcia. Matka Sampatha, Kulfi, jest owładnięta pasją zarówno gotowania, jak i jedzenia. Kiedy jest w ciąży ze swoim pierwszym dzieckiem, jej apetyt jest niepohamowany. Dookoła panuje susza, wszyscy oczekują nadejścia monsunu, a ona wyprzedaje rodzinny majątek za owoce i warzywa. 20 lat później, kiedy jej syn zostaje prorokiem, gotuje mu potrawy, o jakich nikt wcześniej nie słyszał, składające się ze stu lub więcej składników, i wciąż podróżuje po okolicy, szukając nowych, nieznanych smaków. Jej ostatni gulasz będzie miał jeden naprawdę zadziwiający składnik...

Jest jeszcze młodsza siostra Sampatha, Pinky, która stara się ułożyć sobie życie w cieniu brata i niespodziewanie znajduje miłość podczas wyprawy na lokalny targ, gdzie sprzedawca lodów broni ją przed napadem małp i dzielnie ratuje sztuczną szczękę jej babci. Pinky w rewanżu odgryza mu kawałek ucha... i zdezorientowanemu chłopakowi zabiera sporo czasu, bu zorientować się, że tak właśnie objawia się jej miłość. Młodzi planują uciec razem.

Wątek małp zajmuje w powieści ważne miejsce. Najpierw pojawiają się, atakując ludzi idących do kina i rabując ich z orzeszków ziemnych i innych przekąsek, a potem odkrywają schronienie Sampatha i składane mu dary i zmieniają miejsce bytowania. Kilka tygodni później odkrywają smak alkoholu i od tej pory odwiedzający Sampatha podróżni nie mają chwili spokoju. Jak się można spodziewać, kilka lokalnych osobistości zaczyna się angażować w rozwiązanie tego problemu, a nowy zarządca odrzuca jedno po drugim. W końcu zapada decyzja, by małpy wyłapać i wywieźć, a zamieszanie związane z akcją jest kulminacyjnym punktem książki.

Sama byłam dwa razy w Indiach i odnajduję w książce Desai indyjską rzeczywistość: panujący tam chaos, częściową bylejakość i rozwiązania na chwilę, które potem trwają latami. Nieudolność władzy, brak komunikacji, samowolę poszczególnych jednostek. A jednak to wszystko się toczy, działa, trwa, a na tych niestabilnych fundamentach wzrasta wciąż coś nowego. Uwarunkowania kulturowe, rola kobiety w społeczeństwie i jej pozorna słabość, a rzeczywista władza, hierarchiczny uklad społeczeństwa, gdzie nawet (a może zwłaszcza) w państwowej instytucji pracownicy muszą porzucać swoje służbowe obowiązki na rzecz zachcianek przełożonego.

Sampath wyrywa się z tych więzi i z życia, którego nie jest w stanie znieść. Drzewo w sadzie oznacza dla niego wolność i zbliżenie z naturą, ale ogarniające wszystko więzy społeczne niweczą wszystko i wkrótce młodzieniec jest zmuszony do kolejnej uczieczki.
Skąd więc, skoro mamy do czynienia z książką tak barwną, pełną wydarzeń z pogranicza rzeczywistości i jawy, z akcją toczącą się wartko - moje poczucie niedosytu? Miałam wrażenie, że to sprawnie napisana wprawka literacka, dobry początek bardzo popularnej i szeroko znanej pisarki, ale ja raczej ślizgałam się po powierzchni wydarzeń, niż faktycznie w nie angażowałam. Zakończenie jest dobre, otwarte, zaskakujące, sama powieść barwna, ale jak dla mnie - tylko na raz.

Kiran Desai, Zadyma w dzikim sadzie
Wydawnictwo Znak
Kraków 2008
Tłumaczyła: Małgorzata Dobrowolska
ISBN: 978-83-240-0926-8

_________________________________________________________________________

I was very excited about this book - beautifully published by Znak, the famous debut of a well-known writer, with an illustration of Jean Rousseau on the cover. Seemed to be phenomenal. However, after reading my feelings are mixed up.

The protagonist is young Sampath Chawla, who tries to settle down in a quiet town of Shakhot, but he does not manage and feels that he is suffocating. He is tired of monotonous work at the post office (the only entertainment is reading other people's letters, which will significantly contribute to his career as a prophet), restricted in a small flat with his family, does not meet the expectations of his despotic father. Finally, after showing the naked ass at the wedding of the daughter of his boss, he escapes from the town and "settles down" on a tree in the Guava orchard nearby. When the worried family manages to finally find him, Sampath refuses to leave the tree and begins to feel joy and freedom. He phrases a few complicated remarks, then uses the information he found in the letters and begins to gain the fame of the prophet. The enterprising father of the boy, Mr. Chawla, is starting a great business by selling flowers and small items as gifts for his son, and finally also his photos. Sampath's mother, Kulfi, is overwhelmed by the passion for both cooking and eating. When she is pregnant with her first child, her appetite is unrestrained. Drought is everywhere, everyone expects the arrival of the monsoon, and she sells the family property for fruits and vegetables. 20 years later, when her son becomes a prophet, she cooks the food that no one has heard of before, consisting of one hundred or more ingredients, and still travels around the area, looking for new, unknown flavors. Her last goulash will have one really amazing ingredient ...

There is also Sampath's younger sister, Pinky, who tries to live her life in the shadow of her brother and unexpectedly finds love during a trip to the local market, where the ice cream seller defends her against the attack of monkeys and bravely rescues her grandmother's artificial jaw. Pinky in the rematch bites a piece of his ear off ... and it takes some time for the confused boy to realize that this is how her love manifests. The young couple plans to escape together.

The monkey thread plays an important place in the novel. First they appear, attacking people going to the cinema and robbing them of peanuts and other snacks, and then they discover Sampath's shelter and gifts offered to him and change their place of living. A few weeks later, they discover the taste of alcohol and from now on, Sampath's visitors have no time to rest. As one might expect, several local authorities begin to get involved in solving this problem, and the new administrator rejects one by one. In the end, the decision is made to catch the monkeys and remove them, and the confusion associated with the act is the climax of the book.

I've been to India twice, and I find in Desai's book the Indian reality: the chaos, partial mediocrity and temporary solutions that prove to be permanent. Inability of power, lack of communication, arbitrariness of individual units. And yet it all goes on, works and lasts, and on these unstable foundations something new is constantly growing. Cultural determinants, the role of women in society and its apparent weakness, and real power, hierarchical system of society, where even (and perhaps especially) in the state institution employees have to abandon their official duties in favor of the superior's whims.

Sampath breaks away from these ties and from a life he can't stand. The tree in the orchard means freedom and closeness to nature for him, but all-encompassing social ties destroy everything, and soon the young man is forced to flee once again.

So, since the book is so colorful, full of events from the borderline of reality and magic, with the action going on rapidly - why do I lack something? I had the impression that it was a well-written as a literary practice, a good start to a very popular and widely known writer, but I was more likely to slip across the surface of the events than actually engage in them. The ending is good, open, surprising, the novel is colorful, but for me - reading just for one time.



Author: Kiran Desai
Title: Hullabaloo in the Guawa Orchard
Publishing House Znak
Krakow 2008
Translated by: Małgorzata Dobrowolska
ISBN: 978-83-240-0926-8

Levi Henriksen, Śnieg przykryje śnieg (Snø vil falle over snø som har falt)

Sięgnęłam po książkę Levi Henriksena, bo bardzo podobała mi się inna jego powieść, Śpiew harfy. Nie spotkało mnie rozczarowanie, ale uważam, że poprzedniczka, którą czytałam, jest jednak o niebo lepsza. Nie lubię naciąganych i celowo sztucznie melodramatyzowanych zabiegów, a tu niestety na taki napotkałam.

 Dan Kaspersen wraca do rodzinnej miejscowości Skogla po odsiedzeniu dwuletniego wyroku za przemyt narkotyków. Okoliczności jego powrotu są wyjątkowo przygnębiające, ponieważ trafia dokładnie na pogrzeb swojego brata Jakoba, który - teoretycznie przynajmniej - popełnił samobójstwo. Dan podejmuje kroki, by sprzedać gospodarstwo po rodzicach i wynieść się z miejscowości, ale śmierć brata nie daje mu spokoju. Plus oczywiście pojawia się piękna młoda kobieta, Mona Steinmyra, której obecność mąci nieco już i tak nieuporządkowany świat byłego więźnia.

Dan szybko staje się niechcianym gościem, gdy jeden z zamożniejszych obywateli miasta, Oscar Thrane, zostaje brutalnie pobity i obrabowany, a podejrzenie spada na świeżo wypuszczonego z więzienia młodzieńca. Zwłaszcza, że z wnukiem Oscara, Kristianem, Dan robił szemrane interesy i to właśnie przez niego trafił do więzienia. Dlatego Dan szybko trafia pod obserwację policji.
Potem jest już zgodnie z oczekiwaniami - lokalny rzezimieszek usiłuje wkopać Dana w głebokie tarapaty i okazuje się ojcem dziecka przypuszczalnym ojcem dziecka zgwałconej Mony. To jest właśnie melodramatyzm, o którym wspominałam na początku.

W sumie - fabula toczy się wartko, ale jest przewidywalna, a postaci bardzo czarno-białe. Kristian i jego siostra są jednoznacznie źle, Dan to bohater nawrócony, Mona to dama w opresji, ale tak nijaka, że aż przykro czytać. Nie ma czegoś, co by książkę wyróżniało, chociaż napisana jest sprawnie i ma te same motywy, co w poprzedniej książce - wątek duszpasterwstwa, religii, wspólnoty; piękne opisy przyrody i piękny obraz gorącej kawy w ciepłym domu, gdy na dworze zimno. Plus jedno z moich największych rozczarowań - ostatnie słowa Dana, które zamykają książkę i mają podsumować przemianę bohatera. Spodziewałam się, że będą sformułowane niemal aforystycznie, ale są niezgrabne i zdecydowanie za długie.

Chyba jednak "psychologiczny thriller", jak opisuje powieść na okładce wydawca, nie ma w sobie ani za dużo z psychologii, ani z thrillera.



Levi Henriksen, Śnieg przykryje śnieg
Wydawnictwo Smak słowa
Sopot 2017
Tłumaczyła: Milena Skoczko
ISBN: 978-83-64846-07-6

______________________________________________________________________

I reached for the book by Levi Henriksen, because I really liked his other novel, Harp Song. I was not disappointed, but I think that the previous one is much better. I do not like drawn and deliberately artificially melodramatized elements, and unfortunately I have encountered such here.

Dan Kaspersen returns to his hometown Skogla after serving a two-year sentence for drug trafficking. The circumstances of his return are extremely depressing, because he goes directly to the funeral of his brother Jakob, who - theoretically at least - has committed suicide. Dan takes steps to sell the farm of his parents and get out of town, but the death of his brother gives him no peace. Plus, of course, there is a beautiful young woman, Mona Steinmyra, whose presence is already disturbing the somewhat disordered world of the former prisoner.

Dan quickly becomes an unwanted visitor when one of the wealthier citizens of the city, Oscar Thrane, is brutally beaten and robbed, and the suspicion falls on a freshly released young man. Especially that with Oscar's grandson, Kristian, Dan did his dirty business which led him to prison. That's why Dan quickly gets under police surveillance.

Then it goes in line with what's expected - the local cutthroat tries to dig Dan into deep trouble and turns out to be the supposed father of Mona's child, a fruit of rape. This is the melodrama that I mentioned at the beginning.

All in all - the plot is quick, but predictable and the characters are very black and white. Kristian and his sister are clearly bad characters, Dan is a converted hero, Mona is a lady in oppression, but so bland that it's unpleasant to read. There is nothing that would make the book stand out, although it is written efficiently and has the same motives as in the previous book - of pastoral activity, religion and community; beautiful nature descriptions and a beautiful picture of hot coffee in a warm home when it's cold outside. Plus one of my biggest disappointments - Dan's last words that close the book and summarize the transformation of the hero. I expected that they would be formulated almost aphoristically, but they are clumsy and definitely too long.

Turns out that the "psychological thriller", as the novel is described on the cover by the publisher, is neither very psychological not much of a thriller.


Author: Levi Henriksen
Title: Snow will cover snow
Publishing House Smak słowa
Sopot 2017
Transated by: Milena Skoczko
ISBN: 978-83-64846-07-6

Levi Henriksen, Pieśń Harfy (Harpesang)

Przez pierwsze kilkadziesiąt stron miałam duży kłopot, żeby się do "Pieśni Harfy" przekonać. Książka wcale nie rozkręca się powoli, wręcz przeciwnie. Naszego głównego bohatera, producenta muzycznego Jima Gystada, poznajemy, kiedy na strasznym kacu bierze udział w chrzcie dziecka znajomych, chociaż nie bardzo mu to wychodzi. Właśnie podczas tej uroczystości po raz pierwszy słyszy śpiewające rodzeństwo Thorsten, które wstrząsa jego muzycznym światem i sprawia, że Jim nie może już myśleć o niczym innym. Zaczynają się mozolne podchody do trójki osiemdziesięciolatków i przekonywanie ich, że powrót do muzycznej kariery to dobry pomysł. W tle toczy się historia miłosna sprzed 50 lat pomiędzy Timoteusem a jego dawną narzeczoną Thiną Gjems, wnuk Thorstenów pragnie wydrzeć im dom, który może lukratywnie sprzedać, a w wiosce buduje się kościół zielonoświątkowców. Jednak absolutnie głównym i najważniejszym tematem tej książki jest muzyka. To ona stanowi punkt odniesienia w każdej sytuacji, a dzięki niej książkę nie tylko się czyta, ale również słucha - i to dosłownie. Ilość utworów i kapel w niej wyliczonych oraz związanych z nimi anegdot nasunęła mi przypuszczenie, że sam autor musi być jakoś zanurzony w muzycznym światku. Faktycznie tak jest - Henriksen gra w zespole, co wyjaśnia jego imponującą znajomość tematu. Być może jest coś również w stwierdzeniu, że pasjonatów po prostu bardzo dobrze się czyta, bo piszą o czymś, co znają na wylot i umieją sprzedać, jak nikt inny.

Dla mnie była to również pierwsza książka, którą śledziłam na Spotify - co się przewijało przez strony lądowało na słuchawkach, więc dzięki temu lektura była jakby pełniejsza. Ja jestem muzycznym abnegatem, nie śledzę nowinek, a z muzyką mam tyle wspólnego, co do sprzątania albo prowadzenia samochodu. Tym bardziej więc zaskoczyło mnie, że książka o muzyce, uzupełniona muzyką, może być tak porywająca.

Drugim ważnym wątkiem, o którym warto wspomnieć, są opisy przyrody i piękna Norwegii. Kraj jest opisany w tak subtelny sposób, że czytelnik pragnie spakować walizki i ruszyć doświadczyć tego samemu. Podobnie pisał John Fowles o Grecji w "Magusie" czy Anne Ragde o Kopenhadze w Sadze rodziny Neshov. Dla mnie jesto również jeden z powodów, dla których lubię czytać - jest to pewien rodzaj podróży, który pozwala rozbudzić wyobraźnię, ale też pozwala pojawić się konkretnym miejscom w planach kolejnych wycieczek.

Już ostrzę ząbki na wcześniejszą powieść Henriksena, "Snieg przykryje śnieg". Książka zresztą już w drodze:)


Levi Henriksen, Pieśń harfy
Wydawnictwo Smak słowa
Sopot 2016
Tłumaczyła: Milena Skoczko
ISBN: 978-83-64846-46-5


_________________________________________________________________________

For the first few dozen of pages I had a lot of trouble to convince myself to the "Harp Song". The book starts quite abruptly. We meet our main character, the music producer Jim Gystad, when he takes part in the baptism of a child's acquaintance while having a terrible hangover, and as one might expect, this does not go to well. It is during this ceremony that he hears the Thorsten's singing siblings for the first time, and they shake his musical world and make Jim no longer think about anything else. So he starts his arduous stalking of the three eighty-year-olds and convincing them that a return to a musical career is a good idea. In the background there is a love story from 50 years ago between Timoteus Thorsten and his former fiancée Thina Gjems, the grandson of Thorstens wants to take their house away through a lucrative sell, and in the village a Pentecostal church is built. However, music is the main and most important topic of this book. It is a reference point in every situation, and thanks to it the book one does not only read, but also listens to - literally. The number of songs and bands in it, and related anecdotes, led me to suppose that the author himself must be somehow immersed in the musical world. And in fact, he is - Henriksen plays in a band, which explains his impressive knowledge of the subject. Perhaps there is something in the statement that enthusiasts are a very good read, because they write about something they know well and know how to sell, like no one else.

For me it was also the first book I followed on Spotify - what came up on the pages landed on the headphones, and thanks to that the reading was more complete. I am not a musician, I do not follow novelties, and my only contact with music is when I'm cleaning or driving a car. The more I was surprised that a book about music, complemented by music, can be so captivating.

The second important topic worth mentioning is the descriptions of the nature and beauty of Norway. The country is described in such a subtle way that the reader wants to pack his bags and start to experience it himself. Similarly, John Fowles wrote about Greece in "Magus" or Anne Ragde about Copenhagen in the Saga of the Neshov family. For me this is also one of the reasons why I like reading so much - it is a kind of a journey that allows you to awaken your imagination, but also allows new places to appear in the plans for future trips.

I am already sharpening the teeth on Henriksen's earlier novel, "Snow will cover the snow". The book is already on the way :)


Levi Henriksen
Title: Harp Song
Publishing House Smak Słowa
Sopot 2016
Translated by: Milena Skoczko
ISBN: 978-83-64846-46-5